Czy zapowiedziana przez premiera Mateusza Morawieckiego kolejna już tarcza antykryzysowa ma szansę na uratowanie przedsiębiorstw w trudnej sytuacji? Co najbardziej pomogłoby teraz polskim firmom? Zapytaliśmy ekonomisty. Choć chwali dotychczasową pomoc władzy, to wskazuje, że "rząd wystrzelał już najpoważniejszą amunicję". Zostały kapiszony.
Jak może wyglądać nowa tarcza antykryzysowa Covid-19?
Czy dotychczas rząd Morawieckiego adekwatnie pomagał polskim firmom? Czego zabrakło?
Czy nasze finanse publiczne mają jeszcze siły, by podźwignąć kolejną tarczę?
Jaki jest największy błąd rządu?
Na te i inne pytania o tarczę kryzysową odpowiada INNPoland.pl ekonomista z Akademii Leona Koźmińskiego
W środę Premier Morawiecki zapowiedział, że rząd pracuje już nad dodatkową pomocą dla branż najbardziej dotkniętych przez lockdowny. Są to m.in. hotelarstwo, gastronomia i turystyka.
Jak wiemy z relacji wielu polskich przedsiębiorców, dotychczasowa pomoc nie wydaje się im wystarczająca. Jak więc podsumować dotychczasowe działania rządu PiS i czego można się spodziewać w nowej tarczy antykryzysowej?
O opinie poprosiliśmy specjalistę ekonomicznego z Akademii Leona Koźmińskiego, dra habilitowanego Jacka Tomkiewicza.
Nowa tarcza antykryzysowa Covid-19
Jak oceniać dotychczasowe działania rządu i pomoc polskim przedsiębiorcom?
Jacek Tomkiewicz: Z ekonomicznego punktu widzenia trzeba przyznać, że ogólna ocena działań rządu jest dobra. Wystarczy popatrzeć na najważniejsze wskaźniki. Mimo globalnej pandemii Covid-19 i tego, że zanotowaliśmy recesję to: nie wzrosło bezrobocie, dochody nie spadły, a pensje wręcz wzrosły. Polsce udało się uniknąć powszechnych bankructw firm. Raczej nie notowaliśmy wielu zatorów płatniczych.
Za pomocą takiej optyki można stwierdzić, że daliśmy radę. Negatywne oddziaływanie epidemii i recesji na polską gospodarkę zostało w dobry sposób zamortyzowane środkami publicznymi. Oczywiście pozostaje koronne pytanie, jakim kosztem to osiągnęliśmy.
Recesja za 2020 r. wyniosła 2,8 procenta. Polska zwiększyła zaś dług publiczny o 12 proc. PKB. Gołym okiem widać, że ratowanie gospodarki było obkupione bardzo wysokim kosztem.
Słowem – stosunkowo dobre jak na globalną pandemię wskaźniki makroekonomiczne mogą się jeszcze nam odbić czkawką?
Tak. Rząd zalał rynek pieniędzmi. Co więcej, te środki widać w dość interesujących miejscach. Na przykład wzrosły depozyty przedsiębiorstw. Czyli zdarzały się firmy, które pieniądze z tarczy nadal trzymają na kontach i nie wydały ich na ratowanie biznesu.
Nie możemy jednak zbytnio generalizować. Trzeba zaznaczyć, że te środki w wielu przypadkach faktycznie pozwoliły firmom na przeżycie i uniknięcie bankructwa.
Z drugiej strony warto zwrócić uwagę, że pojawiły się firmy, które wzięły pieniądze "bo dają" – osobiście znam takie przypadki. Jeśli mają depozyty i ich wartość wzrosła, to oznacza, że bez pomocy państwa i tak by przeżyły. Ale zasady są równe dla wszystkich, więc jeśli dana spółka spełniała warunki, to trudno ją winić za pobranie środków z tarczy.
Czy jest jakiś element dotychczasowej pomocy rządu, który szczególnie wyróżnił się "in plus"?
Fundamentem tej pomocy było to, że została udzielona stosunkowo szybko, a dla przedsiębiorców przygotowano proste zasady wystąpienia o dodatkowe środki. Minimalną biurokrację i działanie niczym "pogotowie ratunkowe" dla gospodarki na pewno trzeba pochwalić.
Tu też trzeba wyróżnić inny aspekt. Środki popłynęły do firm głównie przez Polski Fundusz Rozwoju. W teorii to publicznie pieniądze, ale PFR nie jest przecież częścią sektora finansów publicznych. Więc z jednej strony zyskaliśmy dzięki temu na szybkości działania, ale coś takiego po prostu nie mogłoby mieć miejsca przy wydawaniu pieniędzy z publicznej kasy. Po prostu zakopalibyśmy się w biurokracji po uszy.
W moich rozmowach z przedsiębiorcami często wręcz wyśmiewali oni jeden ze środków pomocy – jednorazową dotację w wysokości 5 tys. zł. Dla nich to kropla w morzu potrzeb. Co pan o tym sądzi?
A czy gdyby było to 7 albo 10 tysięcy to skakaliby z radości? Przy każdej kwocie znajdą się osoby, które powiedzą, że taka kwota nie jest wystarczająca. Dla największych firm milion złotych w którąkolwiek stronę to niewielka różnica. Faktem jest to, że przedsiębiorcy otrzymali te środki.
Dobrze, czy w takim razie widzi pan jakieś inne słabe strony dotychczasowych tarcz?
Niestety tak. W mojej opinii rząd popełnia kluczowy błąd. Powinniśmy zapewnić może większe kwoty pomocy, ale powinny być one zwrotne.
Czemu wskazuje tu na taką formę pomocy? W tym przypadku to nisko lub w ogóle nieoprocentowana pożyczka od państwa. Firmom dajemy więc pewną motywację do działania i upewniamy się, że konkretny typ działalności gospodarczej dalej ma rację bytu w naszej nowej normalności. Nie możemy bez końca dotować firm, które i tak poupadają po "zakręceniu kurka" z pomocą.
Jeśli pandemia sprawi, że jako społeczeństwo przestaniemy na przykład chodzić do kina czy restauracji, to całe środki zapewnione firmom tego typu na nic się nie zdadzą. Choć jak słyszę teraz, premier Morawiecki zamierza umorzyć kwoty pobrane z tarczy finansowej 1.0. To krok w dokładnie odwrotną stronę.
Jest pan więc przeciwny rozdawaniu pieniędzy. Czemu?
Takie wydatki po prostu prędzej czy później odbiją się na stanie finansów państwa. A pożyczki zwrotne jednak prędzej czy później wrócą do publicznej kasy, więc bilans będzie się zgadzał.
Spójrzmy na obecną sytuację. PFR wyemitował obligacje, by ściągnąć gotówkę na potrzeby walki z kryzysem. Powstaje pytanie co stanie się, gdy pakiety obligacji zaczną zapadać? Nie ma rady – obligacje będzie trzeba wykupić. Czy rząd zamierza po prostu dopisać odpowiednią kwotę do długu publicznego? Oznaczałoby to jego skokowy wzrost.
Obecnie mamy dość ogólnikową zapowiedź premiera Morawieckiego ze środy. Gdybyśmy mieli spojrzeć na nową tarcze antykryzysową, co najbardziej pomogłoby przedsiębiorcom w trzeciej fali Covid-19?
Świetne pytanie. Obserwuję najnowsze zapowiedzi i gołym okiem widać, że rząd wystrzelał już najpoważniejszą amunicję. Zostały kapiszony. Mówimy tu o ok. 8 miliardach złotych, które zapowiada rząd. To jest kropla w morzu potrzeb. W 2020 r. dołożono do gospodarki 200 miliardów złotych. To różnica dwóch rzędów wielkości.
Nie możemy mieć złudzeń. Każda kolejna tarcza będzie słabsza i niedługo zaczną one przypominać papierowy talerz. Nie da się w nieskończoność dotować działalności, która nie przynosi przychodów. Tym bardziej, jeśli nadzieje na przyszłą rentowność są wątłe.
Dodajmy do tego fakt, że rząd przymierza się do wprowadzenia Nowego Ładu i znaczącej obniżki podatków. Chcemy zwiększać wydatki na służbę zdrowa, cyfryzować kraj, przekształcać energetykę i do nadwyrężonej kasy państwa zbierać jeszcze mniejsze środki z podatków. Całość po prostu przestaje się spinać pod względem ekonomicznym.
Według zapowiedzi najnowsza tarcza ma pomóc branżom najbardziej dotkniętym przez lockdowny, czyli hotelarstwu, gastronomii i turystyce. Jak pan ocenia ten plan?
Znowu pojawia się tu wcześniejsze zagadnienie. Czy w nowej normalności ktokolwiek zechce wybrać się na weekendowy wypad do Krakowa? Zjeść na miejscu w restauracji? Czy kiedykolwiek wrócimy do tej beztroski sprzed pandemii? Trudno stwierdzić.
Już sama specyfika branży usług sprawia, że straty z pandemii są praktycznie nie do nadrobienia. Mogę nie chodzić do fryzjera przez pół roku, ale po otwarciu salonów nie pójdę tam przecież pięć razy z rzędu. Podobnie jest z kinami, po ich otwarciu rzadko kto codziennie bywał na seansie. A w przeciągu półrocza od czasu do czasu bym się pojawił. Oczywiście będzie jakieś odbicie, ale blizny pozostaną na długo.
W przypadku przemysłu i branż opartych na produktach sprawa jest prostsza. Jeśli salony obuwnicze były zamknięte przez rok, to mogę wejść do świeżo otwartego sklepu i kupić pięć par butów, skoro przez ostatni rok żadnych nie kupiłem.
Co z Krajowym Programem Odbudowy? Czy jego zapisy wydają się sensowne?
Niestety, przyglądałem się KPO i nie jestem dobrej myśli w przypadku wielu zapisów tej inicjatywy. Za pozytyw uznaję proponowane zmiany strukturalne, m.in. transformację energetyczną.
Rządowe pomysły na odbudowę kraju pozostawiają nieco do życzenia. Są jak kwiatek do kożucha. Co bowiem znaczy "dywersyfikacja działalności" czy wsparcie regionów, które są uzależnione od danego typu działalności?
Proste pytanie. Na co ma się przebranżowić góral z wypożyczalnią nart w małej turystycznej miejscowości? Jak ma się zmienić uzdrowisko, które cały model biznesowy opiera na pobycie kuracjuszy? To nierealne, by oczekiwać od przedsiębiorstw zmiany profilu z dnia na dzień. Często jest to trudne, jeśli nie zupełnie niemożliwe.
A co pan sądzi o wprowadzeniu w Polsce stanu klęski żywiołowej? Postuluje to wielu przedsiębiorców.
Odbiegając zupełnie od kwestii prawnych, bo nie jestem specjalistą w tym zakresie, nadal wydaje się to wskazane. Władza dawno zapomniała już o istnieniu takiej drobnostki jak reguła wydatkowa w Ustawie o Finansach Publicznych. Limity zadłużenia dawno przestały być przestrzegane. Obecnie mamy ciekawą sytuację – ustawa covidowa wyłączyła prawo w Polsce.
W mojej opinii rząd sam kręci sobie bat na przyszłe pozwy od przedsiębiorców. Zakaz prowadzenia działalności gospodarczej bez podstawy prawnej już obecnie wydaje się dobrą przyczynką do dochodzenia swoich racji na drodze sądowej.
Czy mimo naszego czarnowidztwa istnieje jednak jakieś światełko w tunelu dla polskiej gospodarki? Przeżyjemy ten kryzys?
Mimo wszystko nadal jestem dobrej myśli. Po raz kolejny Polska okazała się po prostu nadzwyczaj przedsiębiorczym krajem, nawet w obliczu największego kryzysu od wielu, wielu lat.
Nie mam najmniejszej wątpliwości, ze gdy sytuacja epidemiczna będzie już pod kontrolą to rodzimi przedsiębiorcy znajdą sposoby, znajdą możliwości, znają energię i zasoby. Patrząc znów na rosnące depozyty firm mamy gotówkę i płynność, a więc potencjał na wzrost.
Choć obecnie jest ciężko, osobiście pozostaję optymistą.