To rodzinna firma, która została założona jeszcze przed wojną. Przez wiele pokoleń strzygli się tam mieszkańcy Ochoty: najpierw babcie, później mamy i ich córki. Do salonu przychodził też Zbigniew Wodecki czy Jan Machulski. Teraz, najstarszemu salonowi fryzjerskiemu w Warszawie grozi upadek. Rodzinną firmę wykończył lockdown i brak wsparcia ze strony państwa.
Modik to salon fryzjerski na warszawskiej Ochocie. To najstarszy salon fryzjerski w stolicy - działa od 1933 roku
Rodzinna firma została wykończona przez pandemię - salonowi grozi bankructwo
Przyjaciele salonu zorganizowali zbiórkę na jego ratowanie na zrzutka.pl
Najstarszy salon fryzjerski w Warszawie
Historia Modika sięga 88 lat. Jest najstarszym salonem fryzjerskim w Warszawie działającym w rękach tej samej rodziny
– Firmę założyli moja babcia z dziadkiem w 1933 roku. Działalność salonu została przerwana przez wojnę, jednak wrócili do pracy zaraz po jej zakończeniu. Później do biznesu dołączył mój wujek, a następnie mój tata. Od 2014 roku salon przejąłem ja – mówi Hubert Pilewicz, właściciel Modika.
Salon jest zlokalizowany na Ochocie, w kamienicy przy ulicy Barskiej 3. Jest silnie wpisany w krajobraz i związany z dzielnicą. – Przez kilkanaście lat strzygł się u nas najdłużej urzędujący burmistrz dzielnicy w Warszawie, niestety świętej już pamięci Wojciech Komorowski z Ochoty – uśmiecha się pan Hubert.
Wnętrze salonu jest przesiąknięte klimatem starej Warszawy. W środku wiszą historyczne fotografie, jest też zdjęcie pierwszego zespołu z 33 roku.
– To miejsce z niesamowitą historią. W latach 70-tych i 80-tych, w szczytowym okresie popularności salonu, stały przed nim takie kolejki, że trzeba było wydawać klientom numerki. Ludzie ustawiali się do fryzjera już przed godziną 8, a w salonie pracowało przez cały czas 12 pracowników na dwie zmiany – wspomina pan Hubert.
Dziś Modik kusi niewygórowanymi cenami i rodzinną atmosferą. Jedna z fryzjerek pracuje tam już od 40 lat, druga ponad 20. Przez ten czas zdążyły już bardzo dobrze poznać swoich klientów i ich potrzeby. Najstarszy z nich przychodzi do salonu od 70 lat. Jest sporo takich, którzy strzygą się w Modiku nieprzerwanie od 40 lat.
– Nasza klientela jest również wielopokoleniowa. Przychodziły do nas babcie, później ich córki, a teraz wnuczki – uśmiecha się pan Hubert. Jak mówi, najwięcej śmiechu jest wtedy, gdy klienci przychodzą ze swoimi najmłodszymi pociechami. Często jest to dla dzieci pierwszy kontakt z fryzjerem. A dla pracowników - spore wyzwanie i radość.
W Modiku strzygło się też sporo znanych osobistości. Do salonu przychodził Jacek Wszoła, złoty medalista igrzysk olimpijskich w skoku wzwyż. Fryzjerzy Modika pracowali również nad fryzurą pięściarza Andrzeja Gołoty. Wśród sympatyków Modika nie brakowało też artystów.
– Naszym częstym i bardzo miłym klientem był na przykład Zbigniew Wodecki. No i taka osoba najważniejsza dla mnie, której zawsze robiłem kawę, to był pan Jan Machulski – wspomina właściciel.
Lockdown branży beauty
Gdy Pan Hubert przejął firmę, była ona w niezbyt dobrej kondycji finansowej. – Chodziło przede wszystkim o konkurencję. Wokół powstała ogromna liczba salonów, a mój tato miał już swoje lata i nie potrafił prowadzić biznesu, czy zawalczyć o klientów w taki sposób, jak robią to dziś inne salony. Ale ja bardzo chciałem kontynuować rodzinną tradycję, więc miałem ogromną motywację. Podjąłem wyzwanie.
Działania pana Huberta doprowadziły do tego, że Modik zyskał drugą młodość. Zrobił generalny remont i wprowadził firmę do sieci. Salon otworzył się na innowacje z branży beauty. Dzięki temu udało mu się potroić liczbę klientów. Niestety, wszystko zostało zniszczone przez lockdown.
– Przede wszystkim strach ludzi. Znowu powróciliśmy do niewielu ponad stu klientów miesięcznie. A do tego brak wsparcia ze strony państwa – wzdycha pan Hubert. Przez 13 miesięcy pandemii otrzymał 8,5 tysiąca złotych pomocy. – Na tyle wycenił nasz polski rząd – mówi rozgoryczony.
Z miesiąca na miesiąc sytuacja robiła się coraz poważniejsza. Właściciel nie miał pieniędzy na czynsz, a jego dług wobec spółdzielni mieszkaniowej, od której wynajmowany jest lokal, cały czas rósł. W końcu spółdzielnia powiedziała dość i wypowiedziała mu lokal.
– Wcześniej mieliśmy podpisane czteromiesięczne zobowiązanie o płatnościach. Wywiązywałem się z niego przez dwa miesiące, ale później rząd zamknął salony fryzjerskie i straciłem cały dochód. Wtedy musiałem zdecydować - albo zapłacę moim pracownikom w czasie zamknięcia, albo pokryję zobowiązanie. Wybrałem ludzi.
Jak mówi zrezygnowany właściciel, tak się właśnie kończy historia 88 lat działalności firmy. – Salon przetrwał wojnę, przetrwał czasy Stalina, stan wojenny i wszelkie dziejowe zawieruchy, a nie przetrwał czasu pandemii.
Ratujemy wielopokoleniowy Salon Fryzjerski Huberta Pilewicza
Pan Hubert jest zdruzgotany tym, że z dnia na dzień wali się historia warszawskiego fryzjerstwa. Tego trudnego czasu nie ułatwia też fakt, że on sam i dwójka jego dzieci, nad którymi sprawuje samodzielną opiekę, przechodzą koronawirusa. Jak podkreśla, mimo że przeszedł w życiu wiele, to dla niego naprawdę bardzo trudny czas.
Jest jednak światełko w tunelu. Przyjaciele pana Huberta założyli zbiórkę na ratowanie salonu. Jak czytamy w jej opisie:
Na razie udało się uzbierać kilka tysięcy złotych. Potrzebne jest 50. Czasu zostało niewiele, bo jeśli nie uda się spłacić długu wobec spółdzielni, pan Hubert będzie musiał wynieść się z lokalu w przyszłą niedzielę (18.04).
– Ja nigdy nie chciałem jałmużny. Zawsze o wszystko walczyłem w życiu sam. Ale bliscy przekonali mnie, że tym razem warto spróbować każdego rozwiązania, również ostatniej szansy. Liczę na to, że jeśli uregulujemy dług, ze spółdzielnią uda się dogadać – mówi pan Hubert.
Zbiórka jest organizowana w portalu zrzutka.pl. Link do niej znajduje się TU.
Salon fryzjerski Huberta Pilewicza jest salonem pokoleniowym założonym 88 lat temu. Nie możemy zaprzepaścić szansy i nie pomóc mu. Niech historia nadal trwa. Nie dajmy się pandemii. I nie bądźmy obojętni na takie trudne sytuację życiowe.