O turystycznym imperium Polaka na Zanzibarze usłyszeliśmy w czasie pandemii, gdy na afrykańską wyspę – do "sekty Wojtka" – zaczęły zjeżdżać się największe polskie gwiazdy. Naprawdę głośno zrobiło się jednak w ubiegłym miesiącu, gdy firma ogłosiła, że zawiesza działalność. Media donosiły wtedy o buncie lokalnej społeczności, turyści – o oszustwie. Redakcji INNPoland udało się skontaktować z Wojciechem Żabińskim pod koniec lutego i zapytać go o to, co dzieje się na wyspie. I co dalej z Pili Pili.
Pod koniec lutego twoi klienci dowiedzieli się, że Pili Pili zawiesza działalność. Wiele osób żali się, że poza oświadczeniem na Facebooku – zostali bez żadnych informacji. Co się właściwie stało?
Wojciech Żabiński: To wszystko efekt nagonki medialnej na Pili Pili i moją osobę, która rozpętała się pod koniec 2021 roku. Analizowano całą naszą działalności i każde potknięcie – nawet takie, które jest codziennością w branży – urastało do wielkości potężnej afery. Te artykuły były specjalnie, emocjonalnie podkręcane. A ich intencja była jasna – zlikwidować Pili Pili.
Pili Pili stało się liderem podróżowania na Zanzibar, a przez solą w oku dla dużych biur podróży i mniejszych hotelarzy. W bardzo dużym skrócie można zatem powiedzieć tyle, że za wszystkim stoją pieniądze i znajomości. A konkretnie – prywatne relacje jednej z osób prowadzącej hotel na Zanzibarze z redaktorem naczelnym jednej z gazet, plus wsparcie dla pewnego biura podróży, które jest w rzeczonej gazecie znaczącym reklamodawcą.
Pili Pili to nowy format działalności i wielu osobom z branży przeszkadzało to, że nie podlegał, zgodnie zresztą z prawem, nadzorowi Izby Turystyki. Niektórych po prostu boli to, że ktoś idzie inną drogą i boją się, że za chwilę inni zaczną go naśladować. Według takich osób innowacje trzeba zabijać w zalążku, aby utrzymać swoje pozycje. Więc odpowiadając na pytanie – z Pili Pili po prostu brutalnie się rozprawiono.
Ale już w czerwcu 2021 Marszałek Województwa Pomorskiego stwierdził, że spółki Pili Pili wykonują działalność organizatora turystyki – bez wymaganych wpisów. Wydał wtedy decyzje zakazujące wykonywania tej działalności, które później podtrzymało Ministerstwo Sportu i Turystyki.
Pili Club i Pili Pili Fly otrzymały zakaz prowadzenia działalności organizatora turystyki, czyli tego, czego nigdy nie chciały robić. To trochę jakby nam zakazano działalności chirurgicznej czy innej, do której nie mamy aspiracji. Nie chcesz być biurem podróży i jeszcze ci zakazują nim być. Dziękuję, zapamiętam.
Osoby z branży komentują, że twoje imperium musiało upaść.
Branża turystyczna nie lubi Pili Pili. Usiłuje na siłę nas ogarnąć i wciągnąć do swojego formatu. A my się nie dajemy, więc na każdym kroku próbuje nas zdyskredytować. To trochę jak walka taksówkarzy z Uberem, czy też listonoszy z otwieraniem kont bankowych dla emerytów. To myślenie w stylu “nowe to odbierze mi chleb”.
Branża turystyczna robi bardzo wiele, aby Pili Pili pokazać w jak najgorszym świetle. To bardzo niezdrowa walka o klienta. A ja robię swoje. Nie krytykuję, nie kopiuję, działam, walczę i po prostu pracuję. Wiem, że pojawiła się narracja, że Pili Pili się zamknęło, że Pili Pili to oszustwo itd. A my działamy i będziemy działać. Jak to mówią: “Karibu Sana w czerwcu”.
W mediach można było jednak przeczytać o poważnych problemach na wyspie. W hotelach miało m.in. brakować żywności dla gości. I to od trzech miesięcy.
Faktycznie, powstał pewien bałagan organizacyjny i pojawiło się wiele niedociągnięć, które odczuwali goście. A które były paliwem do kolejnych artykułów z doniesieniami o tym, że działamy nielegalnie, byle jak i że nie jesteśmy biurem podróży. I tak w kółko. Walczyłem o poprawę sytuacji, ale cały czas coś “nie grało”.
Najpierw podjąłem decyzję, że nie wykonujemy lotów oraz nie przyjmujemy gości w porze deszczowej tj. od kwietnia do maja 2022 r. W tym czasie bardzo marginalne zainteresowanie pobytami, a przez to zarówno hotele jak i samoloty miały niskie obłożenie. Koszty samolotu są ogromne, więc nie było ekonomicznego uzasadnienia dla utrzymywania tych rezerwacji. Goście nie byliby w stanie udźwignąć realnych kosztów swoich pobytów.
Na rynku turystycznym takie zdarzenia to norma, ale dziennikarze rozdmuchali sprawę do wielkości afery. I tak jedno do drugiego spowodowało lawinę medialną trudną do opanowania chyba już nawet samym mediom. Zero merytoryki, za to pełno domysłów i plotek.
Ale nie tylko w artykułach, ale również w komentarzach w sieci słychać głosy bardzo wielu rozczarowanych osób, które mówiąc wprost – czują się oszukane. Czy odzyskają swoje pieniądze za niezrealizowane wakacje?
Raz jeszcze podkreślę – Pili Pili ma po prostu przerwę. Tak jak 90 proc. hoteli na Zanzibarze. Będzie pora deszczowa i te 90 proc. hoteli również będzie zamknięte. Ich właściciele wyjeżdżają w tym czasie za granicę, jadą na urlopy, remontują swoje obiekty. Na Zanzibarze to normalna sytuacja.
Czy dla Pili Pili też? Nie do końca, bo w poprzednich latach mieliśmy duże obłożenie również w porze deszczowej. Czemu? W ubiegłym roku obostrzenia w Polsce i w Europie związane z Covid były bardzo rygorystyczne, a cały świat zamknięty… poza Zanzibarem. Pili Pili nie narzekało zatem na brak gości. Dziś sytuacja jest inna. Nadal jest dużo zachorowań, jednak obostrzeń mało, a więc i motywacja do wyjazdów na akurat Zanzibar jest mniejsza.
I w taki sposób znaleźliśmy się w grupie tych 90 proc. hoteli, które mają przerwę, a nie 10 proc., które z mniejszym obłożeniem, ale jednak zostają otwarte. Pragnę wspomnieć, że wszyscy duzi operatorzy zawieszają w tym czasie loty – czyli od marca, aż do początku czerwca. I tak też jest z Pili Pili. Tyle że wracamy do gry po porze deszczowej, czyli 4 czerwca. Za 3 miesiące. Nasz dział rezerwacji pracuje cały czas i konsekwentnie zmieniamy gościom terminy. Mamy też już dużo innych rezerwacji od tej daty, więc świat jest nam przychylny.
A osoby, które zainwestowały w kolejne hotele na wyspie? Co będzie z ich inwestycjami gdyby nie udało się plan restrukturyzacji Pili Pili?
Pili Pili współpracuje z inwestorami krajowymi i zagranicznymi. Są właścicielami obiektów, a Pili Pili je wynajmuje. To prosty system współpracy.
Reorganizacja, którą wprowadzam to zmniejszenie biznesu. Rozrósł się za bardzo, pojawiły się puste pokoje, wolne miejsca w samolotach itd. Wiele rzeczy poszło nie tak. Brakowało mnie również w bezpośrednim zarządzaniu.
Teraz to się zmieni, jestem w bezpośrednim zarządzie i będę sterował Pili Pili jak prawdziwy kapitan, od początku do końca. Jednocześnie znalazłem inwestora, który fascynuje się Pili Pili i formatem naszego działania. Z drugiej strony ma też wiele uwag do aktualnej sytuacji – i to takich, z którymi trudno się nie zgodzić. Czas, aby Pili Pili powróciło do swojego okresu świetności, ale również, aby poprawiło swój PR pod każdym względem.
A’propos PR-u, a właściwie czarnego PRu wokół Pili Pili. Media donoszą o spaleniu twojego samochodu, rozkradaniu hoteli i “dantejskich scenach” wywołanych przez ludność lokalną. Zanzibarczycy mieli być na ciebie wściekli, bo nie dostali swoich pensji.
Przede wszystkim musimy zacząć od tego, że to, co się wydarzyło, nie było winą pracowników lokalnych. Wina była przede wszystkim moja, bo nie wypłaciłem wynagrodzeń na czas. Ale taki sposób zachowania nie jest naturalny dla Zanzibarczyków. Ludność lokalna została zmanipulowana przez grupkę byłych polskich managerów, którzy zabawili się ich rozczarowaniem.
Smutne to, ale wynik tego jest zaskakujący. Pracownicy lokalni Pili Pili nagrali polskich managerów, wykonali mnóstwo zdjęć i złożyli zawiadomienie do władz – wskazując, kto był prowodyrem tej sytuacji. Nie chcą być utożsamiani z takim zachowaniem. Chcą, aby goście czuli się bezpiecznie. Dziś sytuacja jest taka, że lokalni pracownicy i managerowie stanęli na wysokości zadania, aby nasi goście czuli się zaopiekowani bezpieczni.
W hotelach ponoć pojawiło się lokalne wojsko...
Wojsko pojawiło się w celu wizerunkowym, aby goście mogli czuć się bezpieczniej, Donoszono, że lokalni pracownicy są agresywni, a nie była to prawda. Byli spokojni, tylko podjudzani do strajku. Ale Zanzibarczycy nie mają we krwi agresji, wręcz odwrotnie. Było nerwowo i tak nie powinno być, za co bardzo przepraszam. Ale wierzę w lokalną społeczność i wiem, że mam w niej wsparcie.
A co teraz z polskimi pracownikami? Można przeczytać doniesienia o tym, że boją się, że nie będą mieli jak wrócić do kraju. Czy Pili Pili opłaci im powrót?
To kolejna plotka, pracownicy mają bilety powrotne w moim czarterze. Koniec kropka. (ostatni czarter miał wylecieć z wyspy 5 marca – przyp. red.)
Kolejny zarzut to to, że zniknąłeś z wyspy. Czy to prawda? I co robisz teraz, by naprawić kryzysową sytuację? Czy jesteś pewien, że da się ją naprawić?
Przede wszystkim mam wsparcie rządu Zanzibaru. Jestem w stałym kontakcie z ministrami, którzy zareagowali bardzo nerwowo, gdy usłyszeli, że mnie nie ma na wyspie i jednocześnie zwolniłem praktycznie cały zespół managerów zagranicznych. Dorzucono do tego informacje z mediów, że porzuciłem Pili Pili i uciekłem. Ale to nieprawda.
Musiałem wyjechać z wyspy, aby zakończyć wszystkie działania z nowym inwestorem. Niestety, to właśnie ten moment wykorzystano do tego, żeby dokonać w Pili Pili małej rebelii. Dynamika wydarzeń była bardzo wysoka, a ja nie mogłem być w dwóch miejscach jednocześnie.
Mimo trudności udało mi się przejąć “zdalne” kierowanie nad całym Pili Pili. Czyli, poza 3 osobami z Polski, przede wszystkim lokalnymi pracownikami. Chciałbym jeszcze raz zaznaczyć – dostawcy ufają Pili Pili, pracownicy również. Nie są sterowani, nie są manipulowani, mają wielkie serca i są wspaniałymi ludźmi. Muszę teraz zakasać rękawy i wziąć się za porządki, aby 4 czerwca Pili Pili ruszyło z nową siłą w nowym wydaniu.