Obserwuj INNPoland w Wiadomościach Google
Jesteśmy typową rodziną 2+1, mieszczącą się w abstrakcyjnych kryteriach klasy średniej z tzw. Polskiego Ładu. Mamy nieduże mieszkanie, małe dziecko i kredyt. Od kilku miesięcy widzimy, jak bardzo rosną nasze wydatki na podstawowe artykuły.
To obserwacja subiektywna, postanowiliśmy więc sprawdzić jak naprawdę wzrosły nasze wydatki w ciągu ostatnich miesięcy. Większość zakupów robimy w dwóch sklepach, które mają program lojalnościowy, umożliwiający archiwizację paragonów. Mowa o Lidlu i Leclercu – te dwa sklepy mamy najbliżej domu, więc wizytujemy je regularnie. Pochodzi z nich gros artykułów, których używamy w domu.
Z wydatków postanowiłem nie wyrzucać kilku rodzajów produktów – na przykład alkoholu, płynu do spryskiwaczy czy kosmetyków i chemii kupowanej w marketach. Powodów jest kilka. Nie stanowią one znacznego odsetka naszych wydatków w supermarketach i są kupowane regularnie. Odsianie ich z rachunków byłoby pracochłonne i mało efektywne. Większość kosmetyków i chemii i tak kupujemy w drogeriach.
W wyliczeniach nie uwzględniłem też tzw. jedzenia na mieście, leków, paliwa do samochodu i usług. Widzimy jednak o ile więcej płacimy za bak benzyny czy choćby fryzjera. W moim przypadku cena za strzyżenie wzrosła o 15 procent – mowa tylko o roku 2022.
W naszych wydatkach nie wziąłem też pod uwagę pieczywa, jaj i części warzyw – te rzeczy kupujemy na lokalnych bazarach i w dobrych piekarniach. Każdy jednak widzi o ile zdrożało pieczywo – w naszym przypadku zgrubnie i pobieżnie oceniamy to na 10 do 30 proc. tylko w tym roku. Bułka beta w Putce kosztowała niedawno 2,50 zł, teraz jej cena przekroczyła 3 złote. Wychodzi ponad 20 procent.
W ostatnich miesiącach wydajemy więcej na gotowe jedzenie, w związku z tym nasze rachunki w marketach powinny spaść. Cóż, nie za bardzo to widać po paragonach.
Jeszcze na początku tego roku paczkę żółtego sera w plastrach można było w Leclercu kupić za 3,69 zł. Dziś minimalna cena to 4,39 zł za paczkę – a to oznacza podwyżkę rzędu prawie 20 procent. Uwaga, ten wynik jest jeszcze "zafałszowany" przez obniżkę VAT na żywność. Faktycznie powinniśmy do tego doliczyć kolejne 5 procent. Nie oszukujmy się, że dzięki obniżce podatku płacimy za coś mniej – wszystko i tak jest finansowane z naszych podatków. Również inflacja pompuje budżet, dzięki niej wpływy do państwowej sakwy są o wiele wyższe i rząd będzie się nimi chwalił. Wracając do sera – faktycznie zdrożał o prawie 25 procent w ciągu 3 miesięcy.
Opakowanie śledzi w sosie popularnej marki kosztowało przed Bożym Narodzeniem 5,69 zł, wczoraj widziałem je za 7,38 zł. Podrożało o 30 procent, ale biorąc pod uwagę niższy VAT, faktyczna podwyżka sięga 35 procent. Jeszcze na początku 2021 roku świeży mintaj w Lidlu kosztował 29,90 zł za kilo. Ostatnio płaciłem za niego 37,04 zł za kilo. W ciągu roku jego cena poszła w górę o 24 procent. Bez tarczy – o prawie 30 procent.
W listopadzie na podstawowe zakupy w supermarketach wydaliśmy niecałe 1300 złotych. W grudniu ta suma podskoczyła do prawie 1500 złotych. W styczniu poszło na nie prawie 1700 złotych. W lutym - 1250 złotych, ale zamówiliśmy sporo gotowego jedzenia. Gdyby je doliczyć, suma wydana na jedzenie i podstawowe zakupy przekroczyłaby 2000 złotych. W marcu w supermarketach zostawiliśmy prawie 1600 złotych i to znowu pomimo zamawiania gotowego jedzenia.
Efekt? Tak zwane "życie" kosztowało nas grubo ponad 2200 złotych. Rachunki za jedzenie i podstawowe zakupy rosną w naszym przypadku o jakieś 200 złotych miesięcznie. W porównaniu do stycznia 2022 życie w marcu było dla nas o 30 procent droższe. Zauważmy, że nie zmieniamy swojego trybu życia – staramy się nie być rozrzutni, ale też nie musimy specjalnie oszczędzać. Mówimy tylko o zaspokajaniu podstawowych potrzeb – bez wydatków na rozrywkę, kulturę, wyjazdy. Nie wspominam też o tym, że podrożał nasz kredyt, przedszkole dla dziecka, prąd, wywóz śmieci.
Nijak, bo oficjalna inflacja jest liczona przez Główny Urząd Statystyczny na podstawie tysięcy wskaźników. Wchodzi w to zarówno jedzenie, jak i paliwo, ubrania, komunikacja, samochody. Nie jest tajemnicą, że drożejąca żywność najbardziej uderza w portfele osób najmniej zamożnych.
Wskaźnik inflacji wylicza się według dość skomplikowanej metodologii i wymaga to mnóstwa danych. Inflacja to spadek siły nabywczej waluty, wiąże się ze wzrostem cen. De facto każdy z nas ma swoją własną inflację - każdy inaczej ją odczuwa. Główny Urząd Statystyczny wylicza z tego pewnego rodzaju średnią.
Ceny żywności to tylko jedna ze składowych inflacji. Wliczamy do niej również tysiące różnych innych produktów i usług. Fakt, że za cebulę zapłacimy złotówkę więcej, ale za fryzjera tyle samo, co rok wcześniej, oznacza, że wzrost cen jest niewielki.
Z danych GUS wynika, że paliwa podrożały w ciągu zaledwie jednego miesiąca (wobec lutego tego roku) o 28 proc., energia o 4,4 proc., a żywność o 2,2 proc. To jednak dane w pewnym stopniu teoretyczne. Wegetarian nie obchodzi wzrost cen mięsa, abstynenci nie przejmują się cenami. A propos alkoholu – w 2019 roku butelka wiśniówki znanej marki kosztowała 21 złotych, w 2020 – 24 złote, dziś 26 złotych bez promocji.
Z danych zebranych przez UCE RESEARCH i Hiper-Com Poland w raporcie pt. "Indeks cen w sklepach detalicznych" wynika, że już styczeń br. mocno zaskoczył Polaków w sklepach podwyżkami. Średnio wyniosły 17,6 proc., patrząc na dane z tego i zeszłego roku. Zdrożała dosłownie każda z 12 obserwowanych kategorii. Na szczycie tabeli znalazły się produkty tłuszczowe ze wzrostem o 58,7 proc. Wśród nich rekordzistą jest olej, który podrożał aż o 73,5 proc.
Wiele osób podejrzewa, że rząd ukrywa prawdziwą inflację. W rzeczywistości byłoby to możliwe, ale bardzo ryzykowne i działające na krótką metę. Główny Urząd Statystyczny musi liczyć inflację według ogólnounijnych zasad. Pod uwagę bierze wirtualny koszyk zakupowy. Jego część to żywność, inna część to np. obuwie i ubrania, jeszcze inna to usługi czy samochody.