Obawy o dostępność węgla rosną coraz bardziej. Niewykluczone, że w zimę wiele osób będzie zmuszonych sięgnąć po... farelki. Gdyby 100 tys. gospodarstw w tym samym czasie włączyło ten prądożerny sprzęt, to mogłoby to stanowić zagrożenie dla stabilności systemu energetycznego. O tym czarnym scenariuszu rozmawia się już nawet w kręgach rządowych.
Reklama.
Reklama.
W rządzie rosną obawy o to, że w obliczu braku węgla Polacy zaczną ogrzewać farelkami
Przekroczenie progu 100 tys. gospodarstw ogrzewających się takimi urządzaniami może stanowić ryzyko
Eksperci wskazują, że czarny scenariusz spełni się, jeśli elektrownie ograniczą produkcję
Co z tym węglem? Premier mówi o nadmiarze, eksperci o niedoborze
Węgiel stał się towarem deficytowym, a jak już uda nam się go znaleźć to ceny są bardzo wysokie. W związku z tymi problemami premier Mateusz Morawiecki polecił spółkom Skarbu Państwa "pilny" zakup 4,5 mln ton surowca. Problemem są jednak kwestie logistyczne w portach i na kolei. Mimo tego szef rząd brnie w optymistyczną narrację i zapewnia, że węgla będzie w nadmiarze.
Zupełnie innego zdania są eksperci. Prezes Izby Gospodarczej Sprzedawców Polskiego Węgla Łukasz Horbacz ocenił w trakcie posiedzenia Parlamentarnego Zespołu ds. Suwerenności Energetycznej, że do końca roku zabraknie w Polsce od 4 do 6 mln ton węgla. 2,5 mln ton surowca to szacowane niedobory dla sektora komunalno-bytowego, pozostałe — dla energetyki i ciepłownictwa.
Rządowe obawy o farelki
W rządzie zawrzało. - Skoro dajemy po 3 tys. zł dopłaty na zakup węgla, to dlaczego miałby on być tańszy? Dalej będzie drogi — przyznaje w rozmowie z portalem gazeta.pl jeden z członków rządu, który pragnie pozostać anonimowy.
W takiej sytuacji podejrzewa, że "ludzie będą palić w piecach najgorszy syf". Co jeśli skończy im się drewno, śmieci i ostatnie zapasy węgla? Taki scenariusz jest już rozpatrywany w kręgach rządowych, choć jak ustalił portal, ma on charakter "non-official".
Drugi z rozmówców, który jest związany z rządem, przyznaje, że coraz częściej mówi się o tym, że Polacy włączą w zimę farelki lub inne urządzenia zasilane prądem z gniazdka. I może to mieć bardzo poważne skutki. Farelki to sprzęt dość tani — można je kupić od 100 zł, ale są drogie w użytkowaniu, ponieważ pochłaniają około 2 kW.
Czarny scenariusz zakłada, że zapotrzebowanie na ciepło nadal będzie rosło, a produkcja będzie spadała. Rozmówcy z kręgów rządowych przyznają, że gdy w jednej chwili 100 tys. gospodarstw domowych włączy dwie farelki, to przekroczony zostanie próg ryzyka. Jeśli Polacy przerzucą się masowo na grzejniki elektryczne, to może pojawić się bowiem problem z ich zasilaniem. A rezultacie, może dojść nawet do blackoutu.
Tymczasem wyliczenia grają na korzyść czarnych prognoz. W Polsce około 3,8 mln gospodarstw domowych ogrzewa się węglem, a połowa z nich nie posiada żadnego innego źródła ogrzewania. Zatem jeśli węgla faktycznie by zabrakło, to po farelki mogłoby sięgnąć znacznie więcej niż "ryzykowne" 100 tys., o którym wspomina się w rządzie.
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl
Stabilność systemu energetycznego może być zagrożona
Co na temat tego ryzyka uważają eksperci? Paweł Czyżak, starszy analityk ds. energii i klimatu z think tanku Ember, przekonuje, że "200 tys. farelek to żaden dramat", pod warunkiem że elektrownie będą pracowały bez zakłóceń. - Ich zapotrzebowanie to dodatkowo ok. 400 MW, czyli połowa największego bloku węglowego w elektrowni w Jaworznie, która cała ma moc 2,26 GW. Problem będzie, jeśli elektrownie i elektrociepłownie będą wyłączane albo będą ograniczać produkcję — wskazuje.
Natomiast Robert Tomaszewski, analityk energetyki w Polityka Insight, tłumaczy, że ogrzewanie farelką nie tylko "bardzo mocno podnosi rachunek za energię elektryczną". Ich włączenie w dużej liczbie "może mieć wpływ na bezpieczeństwo systemu w sytuacji dużych mrozów". W takiej sytuacji wzrasta bowiem zapotrzebowanie na energię z sieci.
- Farelki włączone w dużej liczbie rzeczywiście mogą mieć negatywny wpływ na stabilność systemu energetycznego — ocenia ekspert. Tym bardziej że już niemal z każdej strony słyszymy, że szykuje się bardzo trudna zima — zarówno pod kątem kosztów, jak i możliwości zaspokajania zwiększonego zapotrzebowania na moc.