Wierzy pan w to, że jesienią uda się zbić inflację?
Po raz pierwszy od wielu miesięcy inflacja wyhamowała i w tej chwili wszystko wskazuje na to, że ceny ustabilizują się, czyli inflacja będzie miała wartości zbliżone do tych notowanych w czerwcu czy w lipcu. Najmocniejsze skoki cen z miesiąca na miesiąc zdecydowanie są już za nami. Wynikało to z szoku, jaki nastąpił po wybuchu wojny w Ukrainie.
Teraz rozchodzi się to po kościach, bo globalne ceny żywności są na poziomie takim jak przed napaścią Rosji na Ukrainę, ceny ropy naftowej na giełdzie w Londynie spadły poniżej 100 dol. za baryłkę, a złoty dosyć wyraźnie się umocnił. Te czynniki przemawiają za tym, że szczyt inflacji może być za nami, a przynajmniej taki lokalny.
Czyli co, kryzys zażegnany?
Walka z inflacją na pewno nie jest zakończona. Przed nami chociażby wielka niewiadoma w postaci rewizji taryf cen energii elektrycznej, które dopiero będzie zatwierdzał Urząd Regulacji Energetyki. Nie wiemy też, o ile dostawcy ciepła będą podnosić taryfy, a należy przyjąć, że będą to znaczne podwyżki. Wody Polskie także zmienią taryfy dotyczące cen wody i odbioru ścieków. To wszystko sprawia, że za kilka miesięcy inflacja na pewno jeszcze raz mocno podskoczy.
Narodowemu Bankowi Państwowemu uda się całkowicie zbić inflację?
Zbicie inflacji do celu inflacyjnego NBP na poziomie 2,5 proc. potrwa lata. Ale zmiany już widać. Jeszcze kilka miesięcy temu baliśmy się, że gospodarka się przegrzewa, że płace rosną bardzo szybko, dostosowując się do tempa inflacji, co sprawia, że nie zaczynamy mniej konsumować, firmy zaś są w stanie podnosić ceny, podwyższać marże. Było zagrożenie, że inflacja zacznie wymykać się spod kontroli. Teraz wynagrodzenia przestały dotrzymywać kroku cenom i rosną wolniej. Spodziewam się, że do końca roku taka sytuacja się utrzyma.
Czy to dobrze?
Z jednej strony dla każdego z nas jako gospodarstwa domowego jest to zła wiadomość, ale z drugiej strony to pomoże zwalczać szybciej inflację, bo nasze dochody do dyspozycji będą mniejsze. Ostre hamowanie gospodarki jest jeszcze przed nami, kolejne miesiące czy wręcz cały 2023 rok to może być trudny okres dla polskiej gospodarki.
Różnica jest taka, że inflacja, która jest przed nami osłabi popyt w gospodarce. To wiąże się z pewną zmianą, którą dostrzegam w nastawieniu Rady Polityki Pieniężnej. Nawet jeśli inflacja zimą ponownie wzrośnie do 18 proc. czy 20 proc., bo tego nie jestem w stanie wykluczyć, sądzę, że dalszych podwyżek stóp procentowych może wtedy już nie być.
Fakt, że wzrost inflacji wynikałby w dużej mierze z podwyżek cen regulowanych, nie zaś z siły popytu w gospodarce, sprawi, że Rada Polityki Pieniężnej będzie skłonna patrzeć na to przez palce. Zresztą w ostatnich tygodniach wzrosło prawdopodobieństwo, że już we wrześniu nie będzie kolejnej podwyżki stóp procentowych. Wydaje się, że idzie to w tym kierunku, inflacja może być w tym momencie u szczytu. To daje pewną chwilę wytchnienia. NBP może powiedzieć teraz, że inflacja zaczęła spadać i czekać na rozwój sytuacji globalnej, gdzie np. w Stanach Zjednoczonych dynamika cen już ostro wyhamowała.
Co to oznacza dla Polski?
Zmianę reakcji inwestorów na informację że RPP nie podnosi stóp procentowych. Będą bardziej pobłażliwi niż jeszcze w czerwcu, kiedy cały świat śledził, czy dynamika cen dalej będzie rosła. A to wiązałoby się z osłabieniem złotego i z negatywnym postrzeganiem sfinalizowania cyklu. Obecnie, kiedy inwestorzy z całych sił chcą uwierzyć, że jesteśmy po globalnym szczycie inflacji, swoista kara w postaci osłabienia złotego, może być zdecydowanie mniejsza.
A co z recesją w Polsce? Jeszcze kilka miesięcy temu nie wyobrażaliśmy sobie tego.
Jesteśmy w tej chwili w recesji, to nie ulega żadnych wątpliwości. Jest to recesja techniczna, co oznacza, że PKB przez dwa kwartały z rzędu skurczy się. Chociaż tegoroczny wzrost gospodarczy na papierze i biorąc pod uwagę okoliczności będzie świetny - wyniesie kilka procent, ale będzie to zasługa przede wszystkim tego, że gospodarka była ekstremalnie rozpędzona w pierwszych trzech miesiącach roku. I to skrywa skalę tarapatów, w których się znajdujemy i które jeszcze przed nami. Mocny początek roku i odbudowa zapasów zafałszowuje nieco rzeczywisty obraz koniunktury.
Jak bardzo będzie źle?
Nie można wykluczyć scenariusza, w którym polska gospodarka w przyszłym roku w ogóle nie rośnie. I choć mamy bardzo niską stopę bezrobocia, poniżej 5 proc., już widać, że rynek pracy - przede wszystkim jeśli chodzi o wynagrodzenia - nie jest już w tak wyśmienitej kondycji, w jakiej był. Wydaje się, że spowolnienie, które jest przed nami, odbije się również na rynku pracy.
Spodziewa się pan spadku inflacji już w przyszłym roku?
Na pewno w drugiej części 2023 roku powinna ona oscylować na niższych pułapach. Inflacja będzie hamować, ale bardzo powoli, na koniec przyszłego roku może wciąż przybierać wartości dwucyfrowe.
Do ilu może spaść w pierwszym półroczu 2023 roku?
W pierwszym półroczu chwilowo ponownie stanie się ekstremalnie wysoka, podbije w kierunku 20 proc., właśnie ze względu na podwyżki cen elektryczności, wody, ogrzewania. Wskaźnik zostanie też podbity przez efekt tzw. bazy statystycznej związany z wprowadzaniem tarcz antyinflacyjnych.
Jak długo może zająć zbicie inflacji do wspomnianych 2,5 proc.?
Może uda się to zrealizować w 2025 roku. W tej chwili spadają ceny paliw, co sprawiło, że inflacja w lipcu utrzymała się na podobnym poziomie co w czerwcu. Ceny paliw będą spadają również w sierpniu - już widzimy, że litr benzyny bezołowiowej kosztuje wyraźnie poniżej 7 zł.
Mówi pan o spadku cen za paliwo, ale powiedzmy to wprost: ceny produktów i usług nie spadną, nawet jeśli znacząco spadnie inflacja.
Ceny będą rosnąć, tylko wolniej. Samo hamowanie inflacji nie oznacza, że ceny spadają, tylko rosną, ale w wolniejszym tempie. Poziom cen będzie nieustannie się podnosił.
Nawet jeśli inflacja spadłaby w przyszłym roku do 8 proc., wylicza się ją w porównaniu do roku poprzedniego. W rzeczywistości będzie więc ona wynosiła ponad 20 proc. - porównując do stanu sprzed 2022 roku. Jak należy na to patrzeć?
Jeżeli przyjmiemy dwuletnią perspektywę, to rzeczywiście tak wygląda. Inflacja to jednak proces ciągły, który był z nami zawsze. Epizody deflacyjne, czyli spadki cen, też się zdarzają, lecz w tej chwili zmagamy się z sytuacją odwrotną, kiedy wzrost cen znajduje się na granicy wymykania się spod kontroli.
Koszty żywności czy paliw najmocniej rzutują na nasze oczekiwania inflacyjne, a te oczekiwania są bardzo ważne. Bo kiedy oczekujemy, że ceny będą rosły, wpływa to na nasze zachowania jako konsumentów, a w efekcie napędza inflację lub nie. Najczarniejsze scenariusze dotyczące tego, jak mocno może zdrożeć żywność po wybuchu wojny w Ukrainie, nie spełniły się. Istnieje zatem szansa na stabilizację. Oczywiście już po tym potężnym wzroście, z którym mamy obecnie do czynienia. Jest to jednak jakaś ulga.
Poza paliwami, ceny jeszcze jakiej kategorii produktów mogą spaść?
Jeżeli coś miałoby potanieć, to na pewno nie usługi. Ceny niektórych dóbr trwałych mogą zacząć spadać. Będzie to jednak proces powolny, wynikający ze studzenia popytu w gospodarce. W tej chwili najwolniej drożeją odzież i obuwie. Potrzeba czasu, aby inflacja bazowa, czyli ta z wyłączeniem najbardziej zmiennych kategorii żywności i paliw, wygasała. Na razie cieszymy się, że powoli przestaje rosnąć.
A czy to oznacza, że raty kredytów też nie spadną, mimo spodziewanego zatrzymania wzrostu stóp procentowych?
Nawet jeżeli w przyszłym roku Rada Polityki Pieniężnej obniży stopy procentowe, to nastąpi to w końcówce przyszłego roku. Realnie odczulibyśmy to pewnie dopiero w 2024 roku. W świecie nieustannie narażonym na wstrząsy i turbulencje jest to dość odległa perspektywa. Nie ma w niej widoków na powrót do stóp procentowych na poziomie notowanym po wybuchu pandemii, czyli blisko zera. Mamy absolutnie wyjątkowy punkt odniesienia: rekordowo tani pieniądz w 2021 roku został zastąpiony rekordowo drogim w 2022 roku.
Tani kredyt na długo będzie mglistym wspomnieniem. Raty kredytów hipotecznych zaczną spadać prawdopodobnie dopiero w 2024 roku, ale to nie będzie powrót do tak niskich stawek, z jakimi mieliśmy do czynienia przed wojną w Ukrainie. Na wiele lat musimy zapomnieć o tanim pieniądzu.