11 sierpnia Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Gdańsku opublikowała komunikat, w którym poinformowała, że "podjęła decyzję o rezygnacji z kontynuowania certyfikacji gospodarki leśnej w systemie FSC". Podpisał się pod nią dyrektor gdańskiego oddziału — Bartłomiej Obajtek, brat prezesa PKN Orlen Daniela Obajtka. System certyfikacji FSC funkcjonuje w Polsce od lat 90. XX wieku i dotyczy około 70 proc. powierzchni lasów. Świadectwa ekologicznego wymagają dostawcy z Zachodu.
Skąd taka decyzja? Jak czytamy w komunikacie, zdaniem RDLP w Gdańsku zachowanie certyfikatu "skutkować może szeregiem szkód w gospodarce leśnej, a co się z tym wiąże, także w gospodarce krajowej i w przemyśle drzewnym przez znaczące, w nieodległej perspektywie czasowej, ograniczenie dostępności drewna z polskich lasów na rynku wewnętrznym".
- To jest kłamstwo. Podpisanie umowy licencyjnej nie wpłyną na ograniczenie pozostania drewna w lasach — przekonuje w rozmowie z portalem INNPoland.pl Rafał Szefler, dyrektor Polskiej Izby Gospodarczej Przemysłu Drzewnego (PIGPD).
Organizacja, która zrzesza 150 polskich firm, jest w trakcie przygotowywania pisma do dyrektora Obajtka, ministra rozwoju i technologii Waldemara Budy i premiera Mateusza Morawieckiego "z prośbą o interwencję". - Utrata tego certyfikatu oznacza utratę rynku dla wielu firm, które produkują wyroby z drewna. Producenci nie potrzebują tego certyfikatu, ale wymagają go nasi klienci końcowi. Odbiorca zrezygnuje, gdy zobaczy, że nie ma certyfikatu FSC, ponieważ na Zachodzie ten dokument jest coraz bardziej rozpoznawalny. Ten certyfikat jest tak ważny, że nie można go niczym zastąpić. Bez niego nie możemy sprzedawać znaczącej ilości naszych produktów — tłumaczy Szefler.
Dyrektor PIGPD wierzy, że zamieszenie wokół rezygnacji z certyfikatu można jeszcze odkręcić, ponieważ jego zdaniem jest to "chora decyzja". - Pan Obajtek ze swoją argumentacją mija się z prawdą. Udowadniają to też reprezentanci FSC w swoim oświadczeniu — wskazuje.
W komunikacie opublikowanym dzień po oświadczeniu RDLP w Gdańsku przedstawiciele FSC wskazują, że "ze zdziwieniem" przyjęli decyzję o rezygnacji z certyfikatu FSC.
"Twierdzenie zawarte w komunikacie RDLP w Gdańsku, iż certyfikacja FSC grozi w przyszłości "szeregiem szkód w gospodarce leśnej, a co się z tym wiąże, także w gospodarce krajowej i przemyśle drzewnym przez znaczące, w nieodległej perspektywie czasowej, ograniczenie dostępności drewna z polskich lasów na rynku wewnętrznym" budzi nasze największe zdziwienie i jest całkowicie nieuprawnione. Misją FSC jest promowanie zrównoważonej gospodarki leśnej łączącej funkcje społeczne, ekonomiczne i przyrodnicze, jest więc to misja całkowicie zbieżna do wielofunkcyjnej gospodarki leśnej prowadzonej przez RDLP w Gdańsku. Zachęcamy RDLP w Gdańsku do udziału w konsultacjach publicznych projektu Standardu i złożenia merytorycznych uwag do poszczególnych jego zapisów" - czytamy w oświadczeniu Krajowych Reprezentantów FSC.
Branża jest zaniepokojona również skalą wywozu drewna z Polski. Z danych PIGPD wynika, że w ubiegłym roku na eksport trafiło 3 mln 600 tys. metrów sześciennych drewna tartacznego, z czego tylko do Chin - 1 mln 200 tys. metrów sześciennych, czyli ponad 1/3. - Chiny są największym odbiorcą polskiego drewna okrągłego i tartacznego, które jest najcenniejsze — dodaje. Na drugim miejscu uplasowały się Niemcy, a na trzecim — Szwecja.
Jaki ma to wpływ na polski rynek? Z drewna, które wysyłamy do Chin, wytwarzane są produkty drewniane, które później są sprzedawane do Polski. Równie dobrze ich produkcją mogłyby zająć się polskie firmy. - To jest absurdalna sytuacja, o której od lat alarmuję resort rozwoju, dyrektorów Lasów Państwowych, pana Morawieckiego i Jarosława Kaczyńskiego, ale nikt się tym nie zainteresował. W ostatnim czasie coś drgnęło, ale ma to pewnie związek, z tym że wszyscy rzucili się na węgiel i drewno — przyznaje Szefler.
Skutki tak dynamicznego eksportowania będą katastrofalne. - Polskim firmom już brakuje drewna — wskazuje dyrektor. PIGPD z niepokojem przyjęła decyzję MM Kwidzyn (największego producenta papieru) o ograniczeniu produkcji z powodu bardzo niestabilnej sytuacji na rynku drzewnym. - Jak taki gigant zmniejsza produkcję, to co mówić o małych tartakach, które prowadzi zwykły Kowalski — przekonuje nasz rozmówca.
Niektóre firmy zrzeszone w Izbie już były zmuszone ograniczyć produkcję, zmniejszyć zatrudnienie i z niepokojem patrzą w przyszłość. - Nie jestem w stanie powiedzieć, co będzie na aukcjach w październiku, bo rynek jest tak rozchwiany. To jest wróżenie z fusów — ocenia.
Zdaniem dyrektora Izby konsekwencje splotu dwóch niekorzystnych czynników — wzmożonego eksportu i trudnej sytuacji na rynku, odczują nie tylko polskie papiernie czy firmy produkujące meble. - Dotknie to wszystkich, również zwykłych klientów — przekonuje.
Wszędzie tam, gdzie są braki, ceny bowiem rosną. Niedobory drewna przełożą się na większe wydatki na najbardziej podstawowe produkty — za papier toaletowy, który kosztował 1 zł, trzeba będzie zapłacić 2 zł. Nie wspominając już o bardziej zaawansowanych wyrobach z drewna. Nic dziwnego skoro najpopularniejsze okrągłe drewno sosnowe, za które 2 lata temu płaciliśmy 300 zł, teraz kosztuje dwa razy więcej.
W kontekście produkcyjnym rozchwianie rynku najbardziej odczują producenci mebli. - Oni już w tej chwili mają katastrofę, jeśli chodzi o liczbę zamówień — wskazuje Szefler. Równie mocno poturbowani mogą być producenci domów drewnianych. - Dzisiaj nikt nie zamawia domów i nie produkuje architektury ogrodowej. Drewno jest tak drogie, że płot na działkę zamiast kilku złotych będzie kosztował kilkanaście złotych za metr — tłumaczy.
Organizacja uparcie walczy o to, aby zatrzymać drewno w Polsce i zatroszczyć się o krajowych producentów. W ubiegłym roku skierowała petycję do premiera w sprawie wprowadzenia ograniczenia lub zakazu eksportu nieprzetworzonego surowca. - Nazywaliśmy to promocją przerobu drewna w Polsce, ale dzisiaj — mówimy głośno i wyraźnie — branża żąda zakazu eksportu drewna z Polski — zaznacza dyrektor Izby.
Na te żądania ogromny wpływ ma sytuacja geopolityczna — Rosja i Białoruś pozostają zamknięte. W związku z sankcjami nałożonymi po napaści na Ukrainę handel drewnem i wyrobami drewnianymi z tych państw praktycznie zamarł. Z kolei Ukraina działa na około 20 proc. - Wszyscy, którzy kupowali drewno w Rosji, Ukrainie i na Białorusi przyszli do nas, bo mamy najbardziej liberalne zasady sprzedaży drewna w Europie — wyjaśnia.
Jeśli nie ograniczymy eksportu drewna i nie zmniejszymy roli pośredników w handlu drewnem, to będzie tylko gorzej. - Widać to już po drewnie opałowym, którego ceny są astronomiczne. Jestem przekonany, że na jesieni będzie jeszcze drożej — przekonuje dyrektor.
Od apelu minęło już prawie półtora roku, ale Izba nie doczekała się odpowiedzi. Widać jednak światełko w tunelu, bo toczą się rozmowy z Lasami Państwowymi. - Wydaje mi się, że przed nami długa droga. Widzę obawę przed radykalnymi decyzjami. Nie wiem czego obawiają się przedstawiciele Lasów Państwowych, ani na kogo się oglądają — wskazuje Szefler. Z pewnością nie na polskie firmy produkujące wyroby z drewna, które drżą na myśl o dostawach i spadającej liczbie zamówień w najbliższych miesiącach.
Czytaj także: https://innpoland.pl/182440,sprawdzamy-czy-lasy-panstwowe-moga-produkowac-wiecej-drewna-opalowego