Choć oficjalna decyzja rządu zapadnie we wtorek 13 września, "Dziennik Gazeta Prawna" już teraz informuje, że czeka nas rekordowa podwyżka minimalnego wynagrodzenia. Najniższa krajowa za pracę na pełnym etacie w styczniu 2023 r. wzrośnie do 3450 zł, a od lipca o kolejnych 50 zł, czyli do 3500 zł.
– To realizacja hat-tricka Kaczyńskiego, ogłoszonego jeszcze w 2019 r. na konwencji w Lublinie, tuż przed wyborami parlamentarnymi - ustaliła DGP w kręgach rządowych. Podwyżka do 3450 zł i 3500 zł w przyszłym roku ma stanowić krok w kierunku obiecanej wtedy podwyżki minimalnego wynagrodzenia do 4 tys. zł w 2024 r.
Warto podkreślić, że jest to kwota brutto. Kwota netto, czyli "na rękę" wyniesie od stycznia 2023 roku 2682 zł, a po czerwcowej podwyżce od lipca - 2716 zł netto.
Koniec rynku pracownika
Jak pisaliśmy w INNPoland, rosnące koszty pracy oraz energii sprawiają, że nad Wisłę nadciąga zmierzch rynku pracownika. Choć w statystykach jeszcze tego nie widać, wpływy do FUS rosną, a liczba ofert pracy nie maleje, to nie możemy dać się temu zwieść.
Do końca roku to pracownicy nadal będą dyktowali warunki zatrudnienia, ale koniec zimy może oznaczać początek problemów i koniec pracowniczego Bizancjum. Za tym pójdą niższe pensje oraz brak premii czy dodatków.
— Trzeba pamiętać, że przez wysoką inflację będziemy mieli do czynienia z dwiema podwyżkami płacy minimalnej. Zgodnie z ustawą, pierwsza podwyżka będzie na początku 2023 roku, a druga w połowie – powiedział w rozmowie z INNPoland Krzysztof Inglot, ekspert rynku pracy i prezes Personnel Service.
To z kolei sprawi, że koszty pracownicze dla pracodawców będą jeszcze wyższe niż obecnie.
– Więc jeśli będziemy mieli do czynienia z kryzysem gospodarczym w zimie, to będzie on pogłębiony rosnącymi kosztami pracy, a to może doprowadzić do tego, że podwyżki wynagrodzeń będą wstrzymane, będą jedynie wynikały z podnoszenia płacy minimalnej – dodał ekspert rynku pracy.
Zniknie też możliwość negocjowania dodatkowych świadczeń, czy dodatkowego dnia pracy z domu. Głównym celem będzie utrzymanie zatrudnienia, by móc ponosić rosnące koszty życia.
Z kolei dla pracodawcy próba obniżania kosztów nie będzie fanaberią, jednak, zamiast zwalniać, pewnie będą szukać alternatyw, jak brak premii i benefitów. Bo koniec rynku pracownika to nie tylko rezygnacja z owocowych czwartków i integracyjnych imprez.
Zdaniem Krzysztofa Inglota, jeżeli dojdzie do globalnego kryzysu na rynku pracy lub rynku surowcowym, powrót do rynku pracodawcy moglibyśmy widzieć na przełomie lutego i marca 2023 roku.