Dziennikarze Gazety Wyborczej wybrali się do Otwocka, by sprawdzić jakość kolumbijskiego węgla na miejskim składzie. Okazało się, że nie mogą sobie kupić kilograma na próbę, a zamiast certyfikatu zobaczyli tylko karteczkę z pieczątką, która nie spełnia żadnych formalnych wymogów.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Słynny węgiel z otwockiego składu przyjeżdża do nas z Kolumbii
Okazuje się, że nie ma on prawidłowo wystawionego certyfikatu jakości
"Na próbę" można kupić minimum 25 kilo węgla
W Otwocku zapewniają, że reklamacji nie ma
Kupowanie węgla przypomina dziś kupowanie kota w worku. Rząd zniósł normy, ale pozostawił certyfikaty – czyli węgiel może się nie palić, ale przynajmniej będzie miał certyfikat potwierdzający jego jakość – czytamy w "Gazecie Wyborczej". Jej dziennikarze w wybrali się na słynny skład opału w Otwocku, by sprawdzić jakość kolumbijskiego węgla, który jest tam sprzedawany.
"Nie sprzedajemy węgla na próbę. To nie salceson" – usłyszeli dziennikarze "Gazety Wyborczej" w składzie opału w Otwocku, kiedy poprosili o sprzedaż kilograma węgla pochodzącego z Kolumbii, by sprawdzić, czy dobrze się pali. Okazuje się, że minimalna ilość przeznaczona do sprzedaży to 25 kilo.
Prośba nie była bezpodstawna. Opisywaliśmy już historię Bogdana Królika, przedsiębiorcy z Chrzypska Wielkiego (woj. wielkopolskie), który zakupił węgiel niezdatny do użytku.
Mężczyzna zamówił węgiel z Australii za pośrednictwem jednej z polskich firm. Surowiec miał być wykorzystany do ogrzewania tuneli foliowych, w których przedsiębiorca hoduje rośliny ozdobne.
Jednak węgiel, zamówiony z odległego zakątka globu, nie chce się palić. Na nagraniu, które opublikował portal TVN24.pl, widać, jak dwóch mężczyzn próbuje rozpalić węgiel przy pomocy palnika gazowego. Jednak surowiec gaśnie zaledwie kilka sekund po odstawieniu płomienia.
– Ten węgiel to śmieci, którymi nie da się palić w piecu – ocenia Królik. Przekonuje, że węgiel posiadał specyfikację. To właśnie na nią powołał się przy składaniu reklamacji do dostawcy. Nadal czeka na jej rozpatrzenie.
To może chociaż certyfikat?
Dziennikarze Wyborczej poprosili więc o certyfikat jakości sprzedawanego w Otwocku węgla. Zamiast oficjalnego dokumentu, pokazano im podejrzany świstek. Certyfikat – jak opisują – okazał się "certyfikacikiem" – kartką opatrzoną pieczątka miejskiego zakładu energetyki cieplnej z kilkoma, niewiele mówiącymi danymi.
"Ten karteluszek to nie jest świadectwo jakości węgla zgodne ze wzorem Ministra Energii z dnia 27 września 2018 r. w sprawie wymagań jakościowych dla paliw stałych" – ocenił w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Piotr Siergiej z Polskiego Alarmu Smogowego. Jak podkreślił, nie mamy powodu sądzić, że dane są nieprawdziwe, ale to nie jest świadectwo zgodne ze wzorem.
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl
Wyborcza pisze, że na okazanym "świadectwie jakości" w otwockim składzie nie podano, kiedy badanie węgla zostało przeprowadzone, kto je przeprowadził, brakuje numeru świadectwa jakości, nie ma informacji o wskazaniu systemu certyfikacji. Brakuje też jednoznacznego oświadczenia, że paliwo spełnia wymagania jakościowe i kilku innych elementów.
Co prawda niedawno rząd zniósł normy jakości węgla, ale w nowych przepisach nie ma mowy o zniesieniu certyfikatów. Zawieszenie norm oznacza zezwolenie na spalanie każdym paliwem stałym wydobytym przez kopalnię – również flotokoncentratami i mułami kopalnianymi będącymi odpadem powstającym podczas wydobycia węgla.
Odpady te cechują się bardzo wysoką zawartością wilgoci oraz metali ciężkich i sprzedawane były dawniej za niewielką cenę. Spalanie tych odpadów generuje potężne ilości zanieczyszczeń do powietrza.