Pan Tomasz z żoną Martą w 2020 roku postanowili kupić wymarzony dom. Nie spodziewali się, że po trzech latach nie będą mieli ani domu, ani pieniędzy. Za to mogą mieć gorsze problemy, bo bank, który udzielił im na ten dom kredytu, coraz natarczywiej domaga się notarialnego aktu własności. Tego nie ma, bo deweloper, który budował nieruchomość, zerwał umowę. Pieniędzy nie oddał.
W sumie pan Tomasz z żoną zapłacili Prestige PM ponad 2,1 miliona złotych. Środki pochodziły przede wszystkim z umowy kredytowej. W połowie 2021 roku deweloper jednostronnie wypowiedział umowę swoim klientom.
– Półtora roku po nieskutecznym, naszym zdaniem, wypowiedzeniu umowy przez dewelopera nie mamy domu, za który zapłaciliśmy. Deweloper uznaje, że umowa została wypowiedziana, ale nie oddał nam pieniędzy – mówi pan Tomasz w rozmowie z INNPoland.pl.
Jak opowiada nasz rozmówca, po mediacjach z deweloperem z udziałem Rzecznika Konsumenta – zakończonych fiaskiem ponad 1,5 roku temu – złożono wniosek do sądu.
Status sprawy na dziś jest taki, że sąd nie wyznaczył przez 1,5 roku daty pierwszej rozprawy (sam proces po rozpoczęciu z apelacją trwa ok. 4-6 lat). Deweloper natomiast wypowiedział umowę deweloperską, twierdząc, że pan małżeństwo nie zapłaciło kwoty, którą w rzeczywistości poniosło. Jak podkreśla nasz rozmówca, fakt wypowiedzenia umowy przez dewelopera nie przeszkodził przedsiębiorcy nie oddać zapłaconej ceny.
To oznacza, że przy istniejącym systemie prawnym można komuś zabrać grubo ponad 2 miliony złotych, nic za tę wartość nie zrobić i nie oddać pieniędzy. Wydaje się to dość niewiarygodne, ale takie są realia. Dopóki mnie to nie spotkało, byłem przekonany, że de facto kradnąc komuś pieniądze (skoro zapłaciłem za dom, ani nie przeniesiono na mnie własności domu, ani nie oddano pieniędzy pomimo wypowiedzianej umowy to w świetle logiki zwykłego obywatela mamy do czynienia z kradzieżą) mamy instytucje, które się tym zajmują. Tak nie jest. Można za to przy obecnym kontekście makro (stopy procentowe) spłacać kredyt na "brak domu".
Dom, który pan Tomasz z żoną kupili, stoi pusty. Nie został im wydany, nie mogą się do niego wprowadzić.
To jeszcze nie wszystko. Bo stroną w tej całej układance jest jeszcze bank.
– Bank kilka razy w miesiącu upomina nas, że musimy przesłać akt notarialny zakupu domu. Grozi nam wypowiedzenie kredytu i to, że będziemy musieli spłacić jego całość (czyli de facto sprzedać mieszkanie, w którym żyjemy) – mówi pan Tomasz.
Reasumując: pan Tomasz i jego żona nie mają domu, za który zapłacili, nie mają pieniędzy, które powinien im oddać deweloper, a na dodatek spłacają kredyt. I tak od 3 lat, bez perspektyw na szybkie zakończenie sprawy. Od 1,5 roku sąd nie wyznaczył nawet daty sprawy, którą skierowali na drodze cywilnej.
W odpowiedzi na pytania INNPoland.pl prawnik Grupy Prestige, Radosław Słomka, zapewnia, że deweloperowi również zależy na szybkim rozwiązaniu sprawy. Zaznacza, że spółka już w 2021 roku wycofała się z żądania dopłaty od pana Tomasza i jego żony kwoty ok. 300 tys. zł za większą powierzchnię domu (do tego wątku jeszcze wrócimy). Co ciekawe, pan Tomasz takiej informacji nie dostał i jest zdziwiony słowami prawnika Grupy Prestige.
– Ponadto byliśmy gotowi do zawarcia porozumienia rozliczającego i kończącego wszystkie kwestie sporne między stronami. Projekt takiego porozumienia powstał i był przez jakiś czas negocjowany przez pełnomocników Stron. Ostatecznie jednak niestety nie udało się uzgodnić treści wyżej wymienionego porozumienia głównie z powodu powstających nowych oczekiwań i roszczeń ze strony klientów – twierdzi prawnik.
Dodaje, że aby można było zawrzeć porozumienie czy ugodę, muszą tego chcieć obie strony. Sugeruje, że pan Tomasz powinien nieco obniżyć swoje oczekiwania. – Dochodzenie do konsensusu, kompromisu, polega na ustępowaniu z pewnych pierwotnych żądań przez każdą z negocjujących stron, a nie na eskalowaniu tych żądań – mówi.
W tej sytuacji strony oczekują na merytoryczne rozstrzygnięcie sprawy przez niezawisły sąd. Do prawnika reprezentującego dewelopera wpłynęło ostatnio pytanie ze strony powodowej o możliwość skierowania sprawy do mediacji. Jak mówi Słomka, są obecnie na etapie przygotowywania odpowiedzi, że na taką mediację wyznaczoną przez sąd ich spółka "jest oczywiście gotowa".
Pamiętacie o 300 tys. złotych, o których mówił prawnik dewelopera? Cała historia zaczęła się na początku 2020 roku. Wtedy pan Tomasz z żoną podpisali umowę notarialną z deweloperem Prestige PM. Firma zobowiązała się postawić im dom na niewielkim ekskluzywnym osiedlu w Warszawie. Miał mieć nieco ponad 250 metrów kwadratowych.
Pierwszy zgrzyt nastąpił rok później. Wtedy okazało się, że deweloper zażądał dopłaty ok. 320 tysięcy złotych. Dlaczego? Z domu o powierzchni nieco ponad 250 m kw. nagle zrobiło się prawie 290 metrów.
– W umowie deweloper wskazuje powierzchnię wyliczoną według konkretnej normy i rozporządzenia, gdzie skosy poddasza zostały policzone według procenta wartości w stosunku do wysokości – mówi w rozmowie z INNPoland.pl pan Tomasz.
Ze wspomnianej polskiej normy wynika, że powierzchnie o wysokości min. 2,2 metra mają cenę w wys. 100 proc. umówionej, za 1,4 - 2,2 metra płaci się połowę, zaś powierzchnia mająca mniej niż 1,4 metra wysokości w ogóle nie jest wliczana do rachunku.
Tymczasem w przypadku domu pana Tomasza i jego małżonki poddasze miało mieć powierzchnię 63,9 m kw. Reszta to skosy, które nie wliczają się do ceny. Tymczasem po zakończeniu budowy powierzchnię poddasza deweloper policzył "po podłodze" - i wyszło mu 101 metrów kwadratowych.
– To, w jaki sposób wylicza się powierzchnię (użytkową) budynku dla celów urzędowych (wyliczanie powierzchni skosów do 1,4 m i do 2,2 m) to całkowicie inna kwestia niż rozliczanie ceny za faktycznie wykonaną powierzchnię obiektu według zasad ustalonych przez Strony w podpisanej umowie deweloperskiej – stwierdzili wówczas przedstawiciele dewelopera.
Polski Związek Firm Deweloperskich (PZFD) opracował nawet "Katalog zasad umowy deweloperskiej", który określa, że powierzchnia lokalu nie powinna się różnić od projektowanej o więcej niż 2 procent.
W przypadku pana Tomasza nie mówimy jednak o tego typu sprawie. Deweloper z 64-metrowego poddasza zrobił 100 metrów kwadratowych powierzchni. Trudno uznać to za błąd. Z takiego stanowiska wyszedł też miejski Rzecznik Konsumentów, który wspiera małżeństwo w sporze z deweloperem.
Czytaj także: https://innpoland.pl/191189,warszawa-walczy-z-patodeweloperem-mikrokawalerki-to-nie-mieszkania