Trwa przedwyborcza batalia o głosy. Politycy władzy i opozycji prześcigają się na pomysły. Teraz twórca 500+ ocenił "babciowe" Tuska, przy okazji upomniał lidera PO. Zwrócił uwagę na ważny szczegół.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Donaldzie Tusku – nie zapominaj o dziadkach, zwraca uwagę twórca 500+ prof. Julian Auletyner. Odniósł się tak do pomysłu lidera PO na wprowadzenie "babciowego".
Prof. Auleytner to ekonomista i demograf, były prezes Polskiego Towarzystwa Polityki Społecznej. Uznawany jest za pomysłodawcę 500+, bo jeszcze w 2011 roku, gdy toczyła się dyskusja nad ubóstwem wśród dzieci, zaproponował wprowadzenie świadczenia w wysokości 100 euro (wtedy 400 zł).
Dopiero po latach pomysł podłapał PiS, a członkowie partii za twórcę programu uważają Jarosława Kaczyńskiego. Mniejsza o konwenanse – w rozmowie z "Faktem" prof. Auleytner ocenił najnowszy pomysł Donalda Tuska – tzw. babciowe.
Zdaniem ekonomisty i demografa, to dobry pomysł, który mieści się w finansowaniu proponowanej sumy z Funduszu Pracy. A co więcej – program ten nie powodowałby wzrostu inflacji.
– Fundusz Pracy tworzony jest od ponad 30 lat, a obecnie, przy minimalnym bezrobociu, gromadzi nieobniżone składki pracodawców, tworzące finansową rezerwę. To rozwiązanie różni się od 500 plus, które wymagało znalezienia odrębnych pieniędzy na finansowanie – podkreśla prof. Auleytner.
Jego zdaniem "propozycja ma realne szanse wesprzeć rodziny z małymi dziećmi i przez to wpisuje się jako ważny fragment politykiprorodzinnej i prodemograficznej. To przykład solidarności generacyjnej i pozyskuje głosy kobiet z różnych grup wiekowych".
Prof. Auleytner na łamach dziennika podpowiada też Tuskowi, o czym w swoim nowym programie nie może zapomnieć. – Może warto zauważyć, że o dziadkach też nie należy zapominać – wskazuje.
"Babciowe" to nie rozdawnictwo
Pomysł Donalda Tuska polegałby na wypłacaniu 1,5 tys. zł miesięcznie dla każdej mamy, która po urlopie macierzyńskim chciałaby wrócić do pracy. Dzięki temu kobieta będzie mogła wynająć opiekunkę, zapłacić za żłobek czy podzielić się pieniędzmi właśnie z babcią, która zajmuje się pociechą.
Należy więc podkreślić, że chodzi wyłącznie o nazewnictwo. Bo pieniądze i tak będą trafiały do mam i to one zdecydują, co z nimi zrobią. A wciąż jeszcze częściej wnukami zajmują się babcie, nie dziadkowie, choć trend się zmienia.
– Obecna władza dawała pieniądze za nic, dlatego mówi się o rozdawnictwie czy przepalaniu pieniędzy. Powstało więc państwo, które dużo pobierało w składkach i podatkach, a jednocześnie dużo oddawało w świadczeniach – tłumaczy ekspert.
Jego zdaniem zostało zaprezentowane zupełnie inne rozwiązanie. – Opozycja mówi: jeśli kobieta wróci do pracy, to dostanie za to pieniądze. Czyli mówi: praca się opłaca – przekonuje dr Kolek i dodaje, że to inne spojrzenie, bo promujemy pracę, a nie "płacimy za zostawanie w domu".
A zatem "babciowe" ma zarówno cel społeczny, jak i gospodarczy. – Ten program co do zasady będzie się bilansował. Jeśli kobieta wróci do pracy i zarobipłacę minimalną, to w składkach przekroczy kwotę, która zostanie jej wypłacona w formie tego świadczenia. Zatem z jednej strony państwo przyzna jej 1,5 tys. zł, ale z drugiej strony do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS) i do innych funduszy np. zdrowia czy pracy, wpłyną pieniądze prawie o takiej samej wartości – wylicza specjalista.
Jego zdaniem w efekcie będziemy mieli "dwie pieczenie na jednym ogniu", ponieważ wzrośnie aktywność zawodowa i nie zmniejszą się wpływy dobudżetu. – Można powiedzieć, że w kontekście tych dwóch kwestii jest to rozwiązanie najlepsze z możliwych – przekonuje.