Donald Tusk proponuje "babciowe", czyli 1,5 tys. zł dla matek, które wrócą do pracy. Dr Antoni Kolek, prezes Instytutu Emerytalnego, przyznaje w rozmowie z INNPoland.pl, że to sygnał, że "praca się opłaca" i co innego niż "rozdawnictwo" PiS–u. A wybór i tak będzie należał do nas – Polek.
Reklama.
Reklama.
Tusk zapowiedział "babciowe", czyli 1,5 tys. zł miesięcznie przez 3 lata dla matek, które wrócą do pracy
Dr Kolek uważa, że to "ciekawy pomysł", który wskazuje na "inny kierunek niż ten, w którym szła obecna władza, czyli rozdawnictwa"
Na tym pomyśle mogą skorzystać i obecne i przyszłe matki
PiS przekonuje, że "babciowe" to nic innego, jak połączenie 500 plus i RKO, ale nie jest to prawda, czego dowodzą nie tylko liczby, lecz także założenia tych trzech dodatków
Matka Polka nie wraca do pracy. Tusk proponuje jej "babciowe"
Jeśli Polska jest kobietą, to obecnie jest kobietą, dla której marzenie o macierzyństwie zamieniło się w poważny dylemat. Abstrahując od kwestii wolnego wyboru, dla wielu Polek decyzja o urodzeniu dziecka to zagwozdka – kariera czy rodzina? Brzmi jak węzeł gordyjski XXI wieku.
I wtedy wchodzi Donald Tuski próbuje go rozwiązać, proponując "babciowe". – To jest pomysł, który idzie w zupełnie innym kierunku niż ten, w którym szła obecna władza – ocenia nową propozycję Platformy Obywatelskiej (PO) dr Anotni Kolek, prezes Instytutu Emerytalnego, w rozmowie z INNPoland.pl.
Na czym ma polegać "babciowe"?
Czym PO kusi tym razem wyborców? – Proponujemy babciowe 1,5 tys. zł miesięcznie dla każdej mamy, która po urlopie macierzyńskim chciałaby wrócić do pracy – zapowiedział Tusk podczas spotkania z wyborcami w Częstochowie w czwartek 23 marca. PO określa ten nowy dodatek jako "babciowe".
Ma to być wsparcie finansowe dla mam, które chcą szybko wrócić do pracy. 1,5 tys. zł miesięcznie będzie przyznawane przez pierwsze trzy lata życia dziecka. Dzięki temu kobieta będzie mogła wynająć opiekunkę, zapłacić za żłobek czy podzielić się pieniędzmi właśnie z babcią, która zajmuje się pociechą.
Dane są niezaprzeczalne. Prawie 50 proc. kobiet nie wraca do pracy po macierzyńskim – tak wynika z badania przeprowadzonego przez Fundację "Rodzic w mieście" w 2021 r. Już w pierwszym roku funkcjonowania programu"Rodzina 500 plus" z rynku pracy zniknęło około 100 tys. kobiet.
Efekt? Poza tym, że spada aktywność zawodowa, to kobiety tracą kwalifikacje. Dla wielu Polek praca to też pasja. Dylemat więc się pogłębia.
"Babciowe" pokaże Polkom, że "praca się opłaca"
Prezes Insytutu Emerytalnego przekonuje, że pomysł PO skręca w zupełnie inną stronę niż poprzednie rozwiązania socjalne. – Obecna władza dawała pieniądze za nic, dlatego mówi się o rozdawnictwie czy przepalaniu pieniędzy. Powstało więc państwo, które dużo pobierało w składkach i podatkach, a jednocześnie dużo oddawało w świadczeniach – tłumaczy ekspert.
Jego zdaniem zostało zaprezentowane zupełnie inne rozwiązanie. – Opozycja mówi: jeśli kobieta wróci do pracy, to dostanie za to pieniądze. Czyli mówi: praca się opłaca – przekonuje dr Kolek i dodaje, że to inne spojrzenie, bo promujemy pracę, a nie "płacimy za zostawanie w domu".
A zatem "babciowe" ma zarówno cel społeczny, jak i gospodarczy. – Ten program co do zasady będzie się bilansował. Jeśli kobieta wróci do pracy i zarobipłacę minimalną, to w składkach przekroczy kwotę, która zostanie jej wypłacona w formie tego świadczenia. Zatem z jednej strony państwo przyzna jej 1,5 tys. zł, ale z drugiej strony do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych (FUS) i do innych funduszy np. zdrowia czy pracy, wpłyną pieniądze prawie o takiej samej wartości – wylicza specjalista.
Jego zdaniem w efekcie będziemy mieli "dwie pieczenie na jednym ogniu", ponieważ wzrośnie aktywność zawodowa i nie zmniejszą się wpływy dobudżetu. – Można powiedzieć, że w kontekście tych dwóch kwestii jest to rozwiązanie najlepsze z możliwych – przekonuje.
Dla których matek ma być "babciowe"? Skorzystają i obecne, i przyszłe
Czasami kobiety nie wracają do pracy z innych przyczyn, czasami kulturowych. Jednak dr Kolek wskazuje, że jest dość spore grono matek, które nie wznawiają karier, bo po prostu nie stać ich na to, aby wynająć opiekunkę. Dla niektórych bez sensu jest iść do pracy i zarobić de facto 200 zł, bo całą resztę trzeba wydać na opiekunkę.
W związku z tym ekspert uważa, że "babciowe" to "ciekawy pomysł, aby pobudzać produktywność i wydajność polskiego rynku pracy". Jednak pojawia się zasadnicze pytanie, czyją produktywność ma pobudzić? Kobiet, które już mają dziecko, czy tych, które rozważają urodzenie pierwszego?
– Obie grupy mogą być usatysfakcjonowane. Ci, którzy już mają dzieci, zobaczą, że opłaca się wrócić do pracy – w wielu rodzinach na pewno są prowadzone dyskusje, czy to ma sens, skoro trzeba wydać pieniądze na ubrania czy dojazddo biura – wskazuje nasz rozmówca.
Jednak jego zdaniem "babciowe" może być też zachętą dla młodszego pokolenia, które do tej pory odkładało decyzję o powiększeniu rodziny. – Dla młodych osób, które nie zdecydowały się na założenie rodziny, to może być argument, że nie zostaną sami. To sygnał, że państwo nie tylko ich kształci, lecz także ich wspiera – wyjaśnia prezes Instytutu Emerytalnego.
Z zapowiedzi Tuska wynika, że PO wyznacza punkt ciężkości w zupełnie innym miejscu. Stawia nie stricte na socjal, a na rynek pracy, co jednak przekreśla prodemograficznych efektów prowadzenia "babciowego".
– Z perspektywy poszczególnych rodzin może się okazać, że "babciowe" będzie też całkiem prodemograficzne. Impuls demograficzny może dotyczyć przede wszystkim tych par, które jeszcze nie mają dziecka – przekonuje dr Kolek.
Jeśli babciowe funkcjonowałoby obok 500 plus, to miesięczna pieniężna partycypacja państwa we wspieraniu rodzin jest już dość spora – w sumie 2 tys. zł. – Jeśli kobieta wróci do pracy nawet za płacę minimalną, to od państwa dostałaby prawie tyle samo. To już całkiem poważne pieniądze, które w wielu przypadkach mogą przesądzić o tym, żeby jednak założyć rodzinę – zaznacza dr Kolek.
Masz propozycję tematu? Chcesz opowiedzieć ciekawą historię? Odezwij się do nas na kontakt@innpoland.pl
PiS: "'babciowe' to żadna nowość". Jest odwrotnie
Na zapowiedź Tuska natychmiast zareagowalipolitycy PiS. Wyłania się z nich obraz, który świadczy o tym, że ich zdaniem to PiS ma monopol na programy socjalne.
Barbara Socha, wiceminister rodziny i polityki społecznej, która pełni także funkcję pełnomocnika rządu ds. polityki demograficznej, przekonuje, że lider PO nie zaproponował niczego nowego, bo "babciowe to suma 500 plus i RKO (1000 zł)".
To jednak nie do końca prawda. 500 plus otrzymuje każdy, kto ma dziecko, a nie tylko osoby pracujące. Z kolei Rodzinny Kapitał Opiekuńczy (RKO), czyli 12 tys. zł, należy się dopiero po urodzeniu drugiego dziecka. Nie wystarczy ogólna zgodność matematyczna, aby stwierdzić, że "babciowe" to połączenie dwóch świadczeń wprowadzonych przez PiS.
Dr Kolek tłumaczy to także na bazie liczb. – RKO nie wynosi 1500 zł, tylko 500 zł przez 24 miesiące lub 1 tys. zł przez rok. A tutaj mamy dodatek przez trzy lata. Kwota jest więc wyższa – wskazuje.
Jednak dużo ważniejszy jest fakt, że "babciowe" wydaje się lepiej odpowiadać na realne problemy, z którymi mierzą się matki. – W pierwszym roku życia dziecka większość matek pobiera zasiłek macierzyński, więc ich finanse są chronione. Problem zaczyna się później – wtedy jest moment decyzji, czy kobieta zostaje w domu, wraca do pracy, czy rodzi kolejne dziecko. W takiej sytuacji więcej argumentów będzie przemawiało za tym, aby wróciła do pracy – wskazuje.
Lepsze niższe podatki lub transfer środków do żłobków?
Na Twitterze pojawiło się wiele komentarzy na temat "babciowego". Zdaniem niektórych internautów, zamiast rozdawać pieniądze matkom, lepiej byłoby obniżyć im podatki.
– Podatki są już obniżone. Jeśli kobieta zarabia płacę minimalną, to nie płaci podatku dochodowego od osób fizycznych. Jeśli ma dzieci, to korzysta z ulgi na dziecko, więc tym bardziej tego podatku nie zapłaci. Nie ma przestrzeni na obniżenie podatku w tej jednostkowej sytuacji – kontruje ten argument dr Kolek.
Przeciwnicy kolejnych dodatków przekonują, że 1,5 tys. zł należałoby od razu przekazać żłobkom, bo większość z "babciowego" i tak do nich trafi. Jednak to nie do końca prawda, bo nie każdy rodzic decyduje się na żłobek. Poza tym takie instytucje nie pracują w weekendy, gdy może być potrzebna dodatkowa opieka nad dzieckiem.
– Bezpośredni transfer do żłobka nie byłby właściwy i lepiej pozostawić te środki do dyspozycji matek – ocenia dr Kolek.
Wśród krytyków nowych dodatków socjalnych pojawił się też argument, że nowy pieniądz może być proinflacyjny. – Każde dosypywanie pieniędzy do gospodarki to impuls inflacyjny. Natomiast trzeba dokonać analizy kosztów i korzyści. Wydaje się, że tu jest tak wiele korzyści z tego rozwiązania, że przysłonią nawet potencjonalny wzrost cen – ocenia prezes Instytutu Emerytalnego.
To jeszcze nie koniec "kupowania" wyborców
Choć oficjalnie kampania wyborcza jeszcze się nie rozpoczęła, to mamy już"sołtysowe" ziobrystów i PiS–u i "babciowe" PO. Jednak karuzela dopiero się rozkręca, bo jak pokazuje "Indeks priotytetów wyborczych" UCE Research to walka z wysokimi cenami jest najważniejszym wątkiem dla wyborców, bez względu na preferencyjne polityczne. Kuszenie dodatkowymi pieniędzmi to zatem odpowiedź na tę. potrzebę.
– Nie mam wątpliwości, że pojawią się kolejne propozycje wyborcze dotyczące transferu pieniędzy. Wszystkie partie będą rywalizowały na tym polu i będą próbowały wymyślić rozwiązania, które będą efektywne ze względu na sytuację finansów publicznych, czyli z jednej strony będą podnosiły wsparcie socjalne, a z drugiej nie będą generowały dodatkowych kosztów dla budżetu – przekonuje dr Kolek.
Czy faktycznie dodatkowe pieniądze to wystarczająca zachęta, aby wrócić do pracy? Czy większym bodźcem nie byłoby otwieranie nowych żłobków? Czy od dodatków nie są ważniejsze narzędzia, które umożliwią im wznowienie aktywności zawodowej?
To już dylemat, który każda z nas musi rozwiązać sama. I jak to w Polsce, sprowadza się do głośnego hasła "wolnego wyboru".