Oprowadzanie wycieczek w pięknych miejscach brzmi jak praca marzeń? Warto jeszcze raz rozważyć to stwierdzenie, bo nie jest łatwo wytrzymać w zawodzie przewodnika lub pilota wycieczek. Nawet ponad połowa studentów turystyki rezygnuje z marzeń o tym. Czasem z powodu tego, jak sami ich traktujemy.
Osoby pracujące w branży przyznają, że nagminnie myli się zawody przewodnika i pilota wycieczek. Granice między nimi wyznacza ustawa z dnia 29 sierpnia 1997 o usługach turystycznych. Pierwszy jest osobą zawodowo oprowadzającą turystów lub odwiedzających na konkretnych obszarach, przekazując informacje. Może zajmować się całym miastem, może np. tylko jedną katedrą. Jego rolą jest przede wszystkim budowanie ciekawej opowieści i dostarczanie zajmujących informacji.
Wyjątkiem jest przewodnik górski, na którego spadają dodatkowe odpowiedzialności związane z dbaniem o bezpieczeństwo grupy.
Z kolei pilot wycieczek nie jest zobowiązany do tworzenia narracji i sypania ciekawostkami z rękawa. Jego rolą jest sprawować opiekę w imieniu organizatora wyjazdu (jak biura podróży) nad przebiegiem całej wycieczki, sposobem wykonania usług. Pilnuje godzin autobusów, oblicza przerwy na toalety i jedzenia, czas spędzony na zwiedzanie atrakcji, reaguje na problemy zdrowotne turystów i tak dalej. To jego najważniejsza rola.
Dopiero potem przychodzi udzielenie podstawowych informacji o odwiedzanym miejscu. Jeśli zechce opowiedzieć coś więcej, to zależy od niego.
– Taki ponury dowcip słyszałem, że "nie jesteś prawdziwym pilotem, póki ktoś ci na wycieczce nie umrze." – A jesteś "prawdziwym pilotem"? – Miał u mnie facet stan przedzawałowy. Ale na szczęście na razie nie jestem "prawdziwym pilotem".
Krzysztof sam o sobie mówi, że jest pasjonatem. Odnajduje się w tej pracy i daje z siebie ponad 100 proc. normy, wykonując ponadprogramowe obowiązki, przez co nawet jako pilot zachowuje się jak przewodnik. Wycieczki oprowadza od 16 lat, po kraju, Europie i dalekiej Azji.
Ludzie często mylą obowiązki pilota i przewodnika, a to niestety potem przekłada się na pretensje i złe wrażenia z wycieczek. Krzysztof zauważa jednak, że granice są zacierane przez nie tylko przez klientów.
– Ludziom się mylą te dwa zawody i zdarza im się mieć różne oczekiwania. Wiadomo, że w ustawie jest tylko sucha definicja, bo jak wejdzie się troszeczkę w branżę to widać, że te granice są różnie ustawione. Przewodnicy też potrafią zachować się jak piloci. To zależy od poszczególnych osób, gdzie oni te granice stawiają. Na przykład czy przewodnicy koncentrują się wyłącznie na opowieści, a w kwestiach organizacyjnych w ogóle nie pomagają, czy jednak chcąc o grupę bardziej zadbać, zajmując się rzeczami spoza ich obowiązku – mówi Krzysztof.
Dodatkowy wysiłek ma jednak wymierne korzyści - klienci są bardzo zadowoleni, gdy pilot wzbogaca ich wycieczkę. Jednak piloci zwykle błyszczą umiejętnościami w sytuacjach awaryjnych.
– Ludzie mylnie nas oceniają. Im lepiej pilot działa, tym mniej jego pracy widać. Bo wszystko idzie zgodnie z planem. Pilot może zabłysnąć w momencie, kiedy dzieje się nieprzewidziana sytuacja i mu się uda to fajnie rozwiązać. Ale jest oceniany głównie przez to, ile opowiada. I to jest błąd – dodaje.
Jest powiedzenie w branży: dobry pilot lub przewodnik to 80 proc. udanego wyjazdu. Jeżeli wyjazd jest tragiczny, to dobry pilot potrafi go wyciągnąć. A kiepski pilot położy naprawdę dobry wyjazd, bo grupa będzie niezadowolona.
– Istnieje stereotyp, że pilot ma łatwą pracę i zwiedza świat. Połowa studentów turystyki powiela to przekonanie. Żartuję, że ja nie mogę narzekać na pracę, bo wkurzam tym ludzi – opowiada Krzysztof.
Masa studentów turystyki rezygnuje z fantazji o byciu pilotem wycieczek. Krzysztof nazywa to "syndromem trzeciego roku", bo wtedy dopiero przekonują się, jak trudna jest to fucha. Na pilotów spada przede wszystkim odpowiedzialność za żywych ludzi. Ma to ten urok co każda praca z klientem, a do tego piloci muszą liczyć się z możliwymi sytuacjami awaryjnymi i jeszcze być czujni przez 24 godziny na dobę. Bo turysta może nawet zaciąć się w nocy pod prysznicem i potrzeba będzie znaleźć natychmiast szpital w zupełnie obcym kraju.
– Można powiedzieć, że ta praca, jak idzie świetnie, to w zasadzie wakacje. Są fajni ludzie, zwiedzasz cały świat, atrakcje turystyczne. Jesz w restauracjach, śpisz w hotelach. I jeszcze ci za to płacą. Nie da się ukryć, to jest fascynujące. Jak dobrze idzie, to wszyscy zazdroszczą. A jak nie idzie, to wtedy można dość konkretnie się zestresować, zmęczyć. Życie bywa nieprzewidywalne – opowiada Krzysztof.
Sytuacje awaryjne? Wszystko. Zgubione paszporty. Zagubieni na mieście turyści. Niespodziewane korki czy kierowca autobusu, który pomylił godziny. Ale też skrajne wydarzenia, jak śmierć członka wycieczki. W swojej karierze Krzysztof miał dwie najtrudniejsze sytuacje z kategorii tych, na które żadne szkolenie nie przygotuje.
Pierwszą współdzielił z całą branżą turystyczną – nagły lockdown w czasie pandemii koronawirusa. Był akurat z grupą w Indiach i odwołano im wszystkie samoloty powrotne do Polski. Nikt nie wiedział co będzie dalej ani kiedy wrócą do kraju. Jak przyznał, pojawiły mu się po tym pierwsze siwe włosy. Drugą sytuacją było nagłe ogłoszenie o zagrożeniu bombowym w Paryżu. Przytrafiło mu się to w czasie oprowadzania grupy po Wersalu.
W opanowaniu obu dużą rolę odegrali sami turyści. Przy odwołanych lotach Polacy przyjęli to ze zrozumieniem i nikt nie dokładał problemów, co bardzo Krzysztofowi pomogło zachować spokój w niezwykle stresowej sytuacji. Z kolei w Wersalu zdarzyło się, że część jego klientów zdążyła zwiedzić atrakcję, ale reszta nie mogła, gdy na miejsce przyjechali antyterroryści. I ci, których nie wpuszczono, pretensje mieli przede wszystkim do pilota.
Czytaj także: https://innpoland.pl/206663,odszkodowanie-za-opozniony-lot-wyrok-tsue– Mógłbym zażartować, że praca świetna, gdyby nie klienci – śmieje się Krzysztof – Czasem tak jest. Jednak większość ludzi jest w porządku i do dogadania. W wielu wypadkach jest to kwestia znalezienia wspólnego języka z grupą, pewnej dyplomacji i ugodowości. Nie da się ukryć, że to od reakcji grupy zależy czy dana sytuacja awaryjna się zaognia, czy też szybko zanika. Trzeba być elastycznym – opowiada.
Nawet błahe sprawy mogą urosnąć do wielkich problemów i zepsuć sporo planów. Jak kwestie obiadu. Tu przytoczył przykład ze stołowania się w Niemczech, w kuchni regionalnej, która nie podeszła części Polaków. Ci najpierw suszyli głowę jemu, a potem obsłudze. Miejscowi przyznali, że zdarza się, że ich kuchnia nie smakuje naszym rodakom. Usłyszał więc od turystów, że Niemcy powinni zmienić kuchnię, by zaczęła smakować. A potem skarżyli się, że są głodni i potrzeba było szukać alternatywy.
– I jak tu wyjaśnić logicznie, że to kuchnia regionalna? Wiadomo, jak to jest z ludźmi. Są grupy, które potrafią dać w kość. Jest też dużo grup, które są w porządku, zarówno dorośli, jak i dzieciaki. Są fajne wycieczki szkolne, ale i takie, że jak myślisz, że to jest przyszłość narodu, to stwierdzasz: już koniec, po nas – żartuje pilot.
Zapytałem Krzysztofa o najgorsze zachowania, które utrudniają mu pracę. Jakie ma rady dla turystów?
Po pierwsze: nie spóźniać się. Pilot ma bardzo napięty terminarz, czasem przejazdy muszą zgadzać się co do godziny, szczególnie w na wyjazdach egzotycznych. Przytoczył mi wiele doświadczeń z Nepalu, słynącym z najgorszych dróg świata i częstych remontów. Jedną przełęcz musieli pokonać przed godziną 10, bo inaczej przejazd zostałby zamknięty do renowacji.
Na jak długo? Potencjalnie nawet na dwa tygodnie. Każda minuta była tu na wagę złota i ktoś, kto marudziłby po drodze kwadrans albo więcej, naraziłby całą grupę. Czasem nie ma wyboru, jak kogoś np. przyciśnie w toalecie, ale dużo częściej spóźnienia wynikają z nieuwagi. Osoby, które nie są punktualne i myślą tylko o sobie, są jego zdaniem najgorszym rodzajem turysty.
Druga ważna porada, jaką od niego usłyszałem, to "przyjść z uśmiechem". Wpadanie w panikę z powodu byle niedogodności i roszczeniowa postawa potrafią położyć wycieczkę, a piloci tracą czas na kłótnie o bzdury. Wystarczy jednak zachować spokój i odrobinę wyrozumiałości, a nawet sytuacja awaryjna stanie się łatwiejsza do zniesienia. Czasem też można pomóc sobie wzajemnie.
Po trzecie, należy słuchać się pilota. Jeśli mówi, że mamy tyle a tyle godzin na daną aktywność, to nie przekraczamy tego. Jeśli ostrzega, że przez długi czas nie będzie postoju na toaletę, potraktujmy to poważnie. Tak samo z uwagą podejdźmy do wszystkich poleceń na wycieczkach egzotycznych, żeby np. nie karmić małp, bo to nie jest potulny gołąb, którego łatwo się odpędzi. A jeśli zastosujemy się do poleceń, możemy uniknąć nawet zagrożenia życia.
To wiąże się także z czwartym punktem: bądźmy świadomi, na jaką wycieczkę się wybieramy. W czasie swojej pracy w Indiach i Nepalu Krzysztof miewał problemy z ludźmi, którzy mieli problemy z trzymaniem moczu, kondycją fizyczną czy powikłania po operacjach.
Wycieczki all-inclusive mogą obiecywać luksusy w hotelach, ale do tych trzeba dotrzeć, często przez trudny teren, po długich godzinach jazdy, gdzie warunki sanitarne po drodze są dużo poniżej wszelkich standardów. Nie wzięcie tego pod uwagę lub zatajenie swoich potrzeb przed pilotem może zmienić się w dramat, udrękę dla turysty, jak i pilota.
Ostatnia rada jest dość uniwersalna: nie nadużywamy alkoholu w czasie wycieczek. Krzysztof przyznaje, że im droższa i bardziej odległa wycieczka, to pijaństwo jest mniejszym problem. Najwięcej upojonych osób spotykał na wycieczkach krajowych (chociaż i ta liczba spada z roku na rok), a szczególnie na Warmii i Mazurach oraz w górach. Oprócz problemów z trzymaniem moczu, osoby pijane potrafią być zwyczajnie nieprzewidywalne.
Raz Krzysztof musiał spierać się z podchmieloną osobą, która za wszelką cenę chciała urządzić sobie karaoke z użyciem jego mikrofonu.
Nie ma za to dużo uwag do wycieczek integracyjnych i organizowanych przez zakłady pracy, gdzie regularnie zdarzają się mu całe autobusy, gdzie pasażerowie na wstępie zaczynają sobie polewać – piloci zdają sobie sprawę, z czym wiąże się takie zlecenie i są z góry przygotowani na obecność alkoholu. Jednak pijana osoba na normalnej wycieczce może być niebezpiecznym czynnikiem, a czasem zwyczajnie niepotrzebnie niemiła.
Nie ma co ukrywać, że za wysoką odpowiedzialność piloci są też wysoko opłacani. Krzysztof bierze 600-700 zł netto za dzień, a jeszcze bardziej doświadczeni i rozchwytywani przez biura podróży piloci potrafią rzucić 900-1000 zł netto za dzień pracy. Takie zarobki są możliwe, gdy pilot prowadzi własną działalność, przy umowie średnie zarobki wynoszą 800 zł brutto/dzień.
Warto pamiętać, że jest to praca sezonowa. Krzysztof wyjaśnił mi trzy popularne opcje dla pilotów poza sezonem:
Przyznał, że najczęściej wybiera tę drugą opcję, a z rzadka zdarza mu się skorzystać z trzeciej. Sam musiał dostosować tryb pracy do życia prywatnego, szczególnie gdy w nim pojawiło się dziecko. Obecnie w sezonie turystycznym działa w Polsce jako przewodnik, na zwykłych 8-godzinnych zmianach, a poza sezonem jeździ jako pilot do Azji.
– Tutaj są pieniądze. Jeżeli jest się dobrym przewodnikiem albo pilotem, to naprawdę idzie z tego wyżyć. I jest to połączenie fajnego zawodu z passą, ale jego ryzyko polega na tym, że my musimy być w terenie, żeby zarabiać. Rozchorujesz się? To albo oddajesz grupę i nie ma L4, albo bierzesz przeciwbólowe i jedziesz – zaznacza.
Raz był w sytuacji w Chinach, gdy przejął grupę po koleżance, która trafiła do szpitala. Miał pod sobą dwa autokary pełne ludzi, ponad 70 osób. Nie otrzymał za to ekstra wynagrodzenia.
Krzysztof ma też radę dla każdego, kto jednak myśli o podjęciu się takiej kariery: na start nie bierz za dużo zleceń naraz.
– Zarobki mogą być zachwycające na początku. Początkujący piloci i przewodnicy często biorą zlecenia, jak leci, bardzo dużo naraz. Spędzają wtedy wiele dni z dala od domu. A to potrafi przyspieszyć wypalenie zawodowe – przestrzega.
Czytaj także: https://innpoland.pl/206447,darmowe-wycieczki-szkolne-program-podroze-z-klasa