Emoji, mamy i ChatGPT. Jak zmieniają sposób, w jaki rozmawiamy?
Sztuczna inteligencja zna polski lepiej od ciebie. Jaki jest język Polaków w dobie internetu Fot. Canva/AI/INNPoland

– Przez to, że większą część komunikacji przenieśliśmy do sieci, momentami przestajemy traktować się jak ludzie. Kłócimy się w komentarzach dużo ostrzej niż w rzeczywistości, bo nie widzimy człowieka, jego gestykulacji, nie słyszymy głosu – intonacji, która podpowiada nam o intencji. Mamy tylko zbiór znaków i pikseli, jakiś zdehumanizowany twór – mówi INNPoland Maciej Makselon, redaktor, wykładowca i trener specjalizujący się w pracy z tekstem, kreatywnym pisaniu oraz komunikacji językowej.

REKLAMA
Tekst powstał w ramach cyklu grupy naTemat "Kiedyś to było". Pochylamy się w nim wraz z ekspertami nad ważnymi obszarami naszego życia. I pokazujemy, jak bardzo zmieniliśmy się my, nasze myślenie i okoliczności.
logo

Marta Zinkiewicz: Podczas jednego z twoich wykładów dla TEDx mówiłeś, że dyskomfort to fajny punkt wyjścia. Idąc tym tropem – denerwujesz się, wkurzasz czy może wku*wiasz?

Maciej Makselon: To zależy, ale chyba najczęściej to ostatnie. Tylko że ten mój wku*w – a lubię to słowo – jest zwykle konstruktywny. Mam bardzo krótki lont w pewnych kwestiach, ale najczęściej te wybuchy są kontrolowane. Przekuwam je w coś, co ma służyć rozwiązaniu problemu. Mój pierwszy sensowny TEDx, czyli ten o feminatywach, wynikał właśnie z wku*wu.

Na co?

Wku*wiło mnie ciągłe czytaniem tych samych bzdur na temat feminatywów. I ta silna emocja przerodziła się w jakieś… chyba trzy lata siedzenia w źródłach i w tekstach naukowych, a potem w przygotowanie narracji, która miała odpowiadać na najpopularniejsze bzdury powielane na temat feminatywów.

Nawiązując do dyskomfortu – czy wulgaryzmy dzisiaj w nas jeszcze jakiś budzą?

Budzą. Gdyby nie budziły w ogóle, znaczyłoby, że straciły swoją funkcję i przestały być wulgaryzmami. I wtedy znaleźlibyśmy nowe. Zresztą, mamy słowa, które się w mniejszym lub większym stopniu zdewulgaryzowały.

Dzisiaj jak ktoś mówi "cholera", to nic strasznego się nie dzieje. Nawet jeśli pada to z mównicy sejmowej czy w telewizji, traktujemy to słowo prawie na równi z "kurczę". Co innego, jak powie "ku*wa", które tu pewnie zostanie częściowo ocenzurowane. A "cholera" pewnie nie. Chociaż przecież kiedyś "cholera" była równie wulgarna. Ale widać powtarzano ją na tyle często, że nam spowszedniała i jej moc się wytraciła.

Czy dziś więcej nam wolno językowo?

To zależy, o czym mówimy. Ale pewnie trochę tak. Pewnie też dlatego, że przekaz medialny się zdemokratyzował. Kiedyś na przykład do mediów szli ludzie o określonych kompetencjach, również językowych. Żeby mówić do innych publicznie, trzeba było to potrafić. Mieć wykształcenie, odpowiednią dykcję, emisję głosu.

To samo z przemawianiem zza katedry. I tak ta elita intelektualna narodu odpowiadała niejako za tworzenie językowej normy wzorcowej. To proste: osoby, które były widoczne i słyszalne stanowiły punkt odniesienia. I dziś dalej tak jest. Tylko w związku z tym, że zdemokratyzowały się kanały nadawcze, każdy może zabrać głos. A jeżeli zrobi to odpowiednio sprytnie, to stworzy viral. I tak każdy staje się nadawcą, a przez to twórcą czy też twórczynią norm językowych.

Jarosław Kaczyński nazwał ostatnio ludzi protestujących przed pomnikiem smoleńskim "śmieci". Poniosło się to w mediach, było oburzenie, ale dziś mało kto o tym pamięta…

Przesuwanie tych granic martwi mnie zdecydowanie bardziej. Pamiętam, jak Andrzej Lepper powiedział kiedyś z mównicy sejmowej, że Wersalu już tam nie będzie. Z dzisiejszej perspektywy możemy zadać sobie pytanie: skoro tamte standardy to nie był Wersal, to jak nazwać dzisiejsze?

Jesteśmy w zupełnie innym miejscu. Mnie bardzo nie podoba się to, że osoby publiczne sięgają po tego typu słowa. Nie wiem, czy panu prezesowi puściły nerwy czy działał świadomie, by cynicznie przesuwać tę granicę. Ale to jest bardzo niebezpieczne.

Dlaczego?

Pogromy zaczynają się od słów. Tego uczy nas historia.

To internet wpłynął na degradację naszego języka?

Nie mówiłbym o degradacji języka… Język to zbiór znaków, reguł, zasób leksykalny, dobro społeczne. My mówimy o przesunięciu granic w obrębie retoryki. Czy wpłynął na to internet? Nie wiem.

Ale z pewnością nie jest to pierwszy raz, gdy takie przesunięcie obserwujemy. Obserwowaliśmy je w czasach przedinternetowych. Niezbyt kontrowersyjna chyba będzie teza, że to zawsze była sinusoida.

Gdy zbliżaliśmy się do trudnych momentów w historii, retoryka zawsze robiła się coraz ostrzejsza. A może inaczej: przy pomocy retoryki eskalowano sytuację. Sam zastanawiam się, czy zaostrzenie retoryki, które obserwujemy dziś, jest sygnałem, że zbliżamy się do czegoś niedobrego czy środkiem, który ma do tego niedobrego prowadzić.

Maciej Makselon

redaktor, wykładowca

Żyjemy w kulturze instant. Wszystko chcemy mieć "na już". Mam wrażenie, że straciliśmy cierpliwość, również w komunikacji.

I na to internet ma akurat ogromny wpływ. Mam też wrażenie, że przez to, że większą część komunikacji przenieśliśmy do sieci, momentami przestajemy traktować się jak ludzie. Kłócimy się w komentarzach dużo ostrzej niż w rzeczywistości, bo nie widzimy człowieka, jego gestykulacji, nie słyszymy głosu – intonacji, która podpowiada nam o intencji. Mamy tylko zbiór znaków i pikseli, jakiś zdehumanizowany twór, który jest egzemplifikacją poglądu, który nam się nie podoba, któremu jesteśmy przeciwni. Więc atakujemy.

Poprawność polityczna to nowe tabu językowe?

Otóż uważam, że coś takiego jak "poprawność polityczna" nie istnieje. To hasło, które jest używane po to, żeby – o ironio – upolitycznić rozmowę, spolaryzować ją i zradykalizować. To taki wytrych, który pozwala zachowywać się w rozmowie po prostu niekulturalnie.

Ludzie sięgają po hasło "poprawności politycznej", by móc mówić, co chcą, bez żadnych konsekwencji. Bo przecież jakiekolwiek konsekwencje za słowa obraźliwe, opresyjne, nawołujące do nienawiści albo przekłamujące na przykład kwestie zbrodni nazistowskich w Polsce, można wtedy od razu podpiąć pod zamach na wolność słowa.

No i to oczywiście zamyka też dyskusję, bo jasno rozdziela role: ten, kto walczy o wolność, jest przecież dobry, ten, kto rzekomo chce ją odebrać, stanowi zagrożenie. A wolność słowa nie polega i nigdy nie polegała na wolności obrażania innych czy uprawiania jawnej dezinformacji.

Rozmawiamy ze sobą często poprzez komunikatory. Emoji, memy, krótkie filmiki zamiast słów. Wzbogacają nasz język czy wręcz odwrotnie?

To aż prosi się o ulubione "to zależy". Wszystkie wymienione przez panią formy mogą wzbogacać komunikację. Mogą sprawiać, że będzie jeszcze bogatszą intertekstualną zabawką. Z dobrym użyciem mema, który niesie nie tylko określony dawno sens, ale również zaktualizowaną informację kontekstową, jest jak z dobrym filmem czy książką. Pod podstawową warstwą znaczeniową możemy znajdować kolejne smaczki. W dużej mierze od naszych kompetencji kulturowych zależy to, ile z tego typu komunikacji wyciągamy.

Ale oczywiście ma to drugi wymiar. Tj. widzimy czasem komunikaty, które składają się z samych obrazków. Nawet w wykonaniu byłych posłanek, obecnie sędzin. I taką formę komunikacji znajduję problematyczną. Bo raz, że zwykle trudno ją rozszyfrować, a dwa, że to jednak pełen powrót do kultury obrazkowej.

Ale to wszystko sprawia, że nigdy 60-latek tak bardzo nie wiedział, o czym mówi 20-latek.

Różnica między 20-latkiem a 60-latkiem zawsze była duża. Zawsze mieliśmy nieporozumienia, "wojnę pokoleń". Dziś problemem jest to, że często 35-latek nie wie, co mówi 20-latek. Potrafimy używać innych kodów kulturowych. I to będzie się raczej nasilać.

Coś w komunikacji Zetek spodobało ci się na tyle, że przejąłeś od nich jakieś zwroty?

Na pewno. Wszyscy przejmujemy od nich słowa. Co więcej: my je im nawet kradniemy. Co roku mamy święto wielkiego paradoksu, to jest ogłoszenie wyników plebiscytu na Młodzieżowe Słowo Roku, które niemal od razu po ogłoszeniu… przestaje być młodzieżowe.

Wszystkie agencje marketingowe od razu starają się upychać to słowo w każdym komunikacie, by być "na czasie". Millenialsi i boomerzy wplatają je w swoje wypowiedzi. Politycy nagrywają rolki. I robi się… krindż. A młodzi ludzie na miejsce słowa, z którego ich właśnie o'grabiliśmy, muszą szukać czegoś nowego.

Powiedziałeś kiedyś, że dzięki sztucznej inteligencji mamy dziś renesans komunikacji. Co miałeś na myśli?

To właściwie parafraza słów dr Inez Okulskiej. O co w nich chodzi? O to, że duża część słów, które wystukujemy na klawiaturze to np. polecenia dla wyszukiwarki. By dowiedzieć się, ile osób mieszka w Polsce, wpisujemy: "Polska populacja".

Gdy chcemy dowiedzieć się, jak wyceniany jest dziś najsłynniejszy polski Robert, to wpisujemy na przykład "Lewandowski Barcelona" i klikamy w adekwatny link.

Jeśli z kolei chcielibyśmy uzyskać te informacje od ChataGPT, to musielibyśmy jednak ująć je w sposób sensowny. Zbudować zdanie, nie zaś rzucać dwa słowa. A chat nam odpowie w podobny sposób. Co więcej: on będzie się starał podtrzymać tę rozmowę.

Będzie nas w nią wciągał. Nie da nam nawet powiedzieć ostatniego słowa! Jak napiszesz: "Cześć, dzięki za pomoc" to odpowie: "Cześć, do następnego". Odpiszesz: "No tak, widzimy się następnym razem, na razie", to odpowie: "Tak, będę tu czekał, cześć". I tak w nieskończoność. Modele konwersacyjne są zbudowane w taki sposób, by podtrzymywać rozmowę. Bo – na co wskazuje nawet ich nazwa – służą właśnie do rozmowy.

Dziś już dzieci rozmawiają z AI. To od sztucznej inteligencji uczą się stylu komunikacji. Jak to wpłynie na nasz język?

Możliwe, że bardziej pozytywnie, aniżeli negatywnie. Nasze kompetencje językowe w dużej mierze zależą od tego, z kim i jak rozmawiamy, co słyszymy. Kiedy w komunikacji z ChatGPT cały czas słyszymy: "Cześć, jak mogę Ci dzisiaj pomóc?", to pewnie i do takiego sposobu komunikacji będziemy się przyzwyczajać. Do uprzejmości. Do tego, że należy się z kimś grzecznie witać i zadawać pytania.

Z drugiej strony, dziś mnóstwo osób generuje maile z ChatGPT, który zawsze zadba o to, żeby było miło i poprawnie. Więc te standardy już dziś weszły do obiegu.

Sztuczna inteligencja pod kątem gramatycznym pisze lepiej niż zdecydowana większość społeczeństwa. Dlatego też podnosi poziom poprawności językowej. Mam jednak obawę, że mimo tego, że choć ten poziom będzie rósł, to nasze kompetencje językowe – jeżeli będziemy wyręczać się w komunikacji ejajem – mogą spadać. Nieużywany mięsień zanika.