
Akt dywersji dokonany na naszych torach powinien być dla nas lekcją. Na razie widzę, że nie nauczyliśmy się wiele i w wielu aspektach działamy po omacku. Albo dokładnie tak, jak chcieliby Rosjanie. Rzućmy więc okiem na to, co zrobiliśmy dobrze, a co kompletnie nawaliło.
Po pierwsze: sam akt dywersji nie powinien być dla nikogo zaskoczeniem. Było wiadomo, że Rosjanie aż przebierają nogami, by zdestabilizować sytuację w Polsce. Skąd wiem, że to Rosjanie? Cóż, skoro w internecie pojawiają się już doniesienia od trolli (w tym polityków partii na literę K i fanów pana o nazwisku na literę B), że to robota Ukraińców, to nie trzeba być geniuszem, żeby wiedzieć, iż to narracja prosto z Kremla.
Dywersja. Bezsilni wobec dezinformacji
Coś jest nie tak, skoro ruskie służby dezinformacyjne tak łatwo hasają po mediach, szczególnie społecznościowych. Wojnę informacyjną nie wiem, czy przegrywamy, ale na pewno nie wygrywamy. Błąd.
Oczywiście jest jeszcze możliwość, że czynu tego dokonał jakiś niezrównoważony tzw. samotny wilk, terrorysta wewnętrzny. Takiego znaleźć będzie bardzo trudno.
Ale im więcej osób było zaangażowanych w wysadzenie torów, tym łatwiej służby sobie z nimi poradzą. Tak, to potrwa. Służby mogą nawet wiedzieć od razu, kto mógł to zrobić. Ale muszą zatrzymać sprawcę lub sprawców w taki sposób i w takim momencie, gdy będą mogły przedstawić jakieś dowody dla sądu. Inaczej sprawcy zostaną wypuszczeni i znikną.
Błędem jest więc żądanie natychmiastowego zatrzymania sprawców. Każdy, kto odrobinę wie o prawie, zdaje sobie sprawę z tego, że zatrzymanie ma być skuteczne. Czyli domniemany sprawca nie opuści już aresztu, bo ktoś w pośpiechu nie dopełnił jakichś formalności.
Druga sprawa: w Polsce jest prawie 20 tysięcy kilometrów linii kolejowych. Nie ma opcji, by chronić każdy odcinek. Nie ma na świecie państwa, które jest w stanie to zrobić. Oprócz Islandii, gdzie po prostu pociągów nie ma. Aktu dywersji kolejowej można dokonać stosunkowo łatwo. Niestety, taka jest prawda.
Błąd? Na pewno kwestia dyskusyjna, czyli czy powinniśmy nagłaśniać to wydarzenie
Najlepiej byłoby, gdyby o tym wydarzeniu było cicho. Celem aktu dywersji jest wprowadzenie chaosu i zamieszania, niepewności i zburzenie poczucia bezpieczeństwa. Mamy czuć zagrożenie. No i je czujemy, bo wszyscy trąbią o tym, że Rosjanie wysadzili nam tory. Na miejsce leci premier, jego wizyta z pewnością zaburza śledztwo, no ale musi uspokajać społeczeństwo i sprawiać wrażenie, że wszystko jest pod kontrolą.
A jednocześnie jest i nie jest. Na tory mają być wypuszczeni żołnierze WOT, nad torami mają latać wojskowe śmigłowce. Co to da? Prawdopodobnie kompletnie nic, poza generowaniem kosztów i przepalaniem paliwa, co cieszy Kreml.
Ale społeczeństwo musi widzieć, że państwo działa i pilnuje. Z drugiej strony ukrywanie przed społeczeństwem prawdy dla żadnej władzy nie kończy się dobrze. Co trzeba więc robić? Informować rzetelnie i uspokajać, ale i apelować o czujność. Wydaje mi się, że dokładnie to próbował robić premier Tusk. To plus.
Nawiasem mówiąc: wcale nie jest powiedziane, że Rosjanie powtórzą akcję z torami. Teraz wiedzą, czy trudno, czy łatwo zrobić, znają reakcje służb i państwa. Może będą chcieli pokazać, że Polska jest słaba i znów zaatakują infrastrukturę kolejową. Ale mogą też wziąć na celownik coś innego, bo przecież teraz wszyscy pilnują torów.
Co poszło dobrze? Brawa dla świadków!
Cóż, z pewnością świetnie zachowali się ludzie, którzy słyszeli eksplozję i zgłosili to służbom. Właśnie tak trzeba robić. Nie czekasz, aż sąsiad zadzwoni, nie wrzucasz nagrania w media społecznościowe. Powiadamiasz służby. Reakcja ludzi była świetna.
Dobrze też, że ktoś tego zgłoszenia nie zbagatelizował i pojechał na miejsce. Potem jednak coś poszło nie tak. Ale kompletnie mnie nie dziwi, że policjanci (czy inni funkcjonariusze) nic tam nie znaleźli. Przecież tam nie było dymiącego leja po bombie. Było ciemno, żadnych śladów, nie było tam migającego neonu z napisem "Kabum było tu!". Nie dziwi mnie, że nikt nic nie znalazł.
Być może ci, którzy przyjechali na miejsce, powinni narobić rabanu u kogoś wyżej. Może próbowali, ale zostali zignorowani. Może nie próbowali, bo nie chcieli wyjść na przewrażliwionych. Tego nie wiem, ale tu coś nie zagrało.
Robisz zdjęcia? Nie wrzucaj ich do sieci!
Ale być może dywersanci właśnie to zakładali. Rzućcie okiem na zdjęcia tego pękniętego toru. Nawet teraz widać, że... nic nie widać. Ta szyna nie jest wysadzona w ścisłym znaczeniu tego słowa. Nie jest wygięta, nie ma widocznych na pierwszy rzut oka śladów eksplozji. Dlaczego? Opcje są dwie: albo tak miało być, albo dywersantom coś nie pykło, ale i tak są zadowoleni z efektów.
Mogło być tak: ktoś mógł liczyć na to, że szyna nie rozpadnie się na miliony kawałków, tylko popęka. I każdy przejeżdżający pociąg będzie ją dodatkowo psuł, aż pęknie w najmniej spodziewanym dla podróżnych momencie.
A może dywersant planował wysadzenie szyny i użył zbyt małego ładunku, ale teraz wie, że i tak się opłaciło.
Największym błędem jest jednak fakt, że zdjęcia wysadzonych torów w ogóle hulają po sieci. Jeśli widzę je ja, to mam pewność, że starannie analizują je spece z Kremla. I wiedzą już, że może odrobinę większy ładunek, może nieco przesunięty, narobi więcej szkód. Nie wiem, kto robił te fotki, czy byli to kolejarze, czy inne służby. Każdy w takiej sytuacji musi wiedzieć jedno: nie publikujemy.
Zobacz także
