Dość mam wmawiania, że potrzebuję broni i mam umieć strzelać.
Dość mam wmawiania, że potrzebuję broni i mam umieć strzelać. Fot. LOGAN WEAVER | @LGNWVR / Unsplash / Montaż: INNPoland.pl

Mam dość bzdur na temat broni i umiejętności strzelania. Media społecznościowe zalewają wpisy, że powinniśmy się uczyć strzelać, że powinniśmy mieć coraz więcej broni w domach, no bo przecież idzie wojna. Bujda na resorach, jedno z drugim nie ma nic wspólnego. No może jedynie to, że cywil z bronią na wojnie zginie szybciej, niż ten bez broni.

REKLAMA

Żeby była jasność: nie jestem wrogiem broni, pasji strzeleckiej i strzelnic. Nienawidzę po prostu robienia kurtyzany z logiki. I to – co szczególnie śmieszne – najczęściej w wykonaniu przedstawicieli tzw. środowisk wolnościowych, które kolejny raz okazują się co najmniej zamordystyczne...

Ale od początku. W społecznościówkach widzę pełno wpisów, że w Polsce jest za mało broni w rękach prywatnych i trudno uzyskać na nią pozwolenie. To jest kompletna bzdura. Gdybym teraz postanowił, że chcę mieć w domu broń, jej legalne załatwienie zajęłoby mi mniej czasu, niż zrobienie prawa jazdy. Takie są fakty, nie chce mi się nawet opisywać powszechnie dostępnej procedury. Broń ma więc niemal każdy, kto mieć chce (z naciskiem na "niemal").

Jedynym w zasadzie warunkiem jest to, by umieć się nią (bronią) posługiwać (to nie jest rocket science) i być w miarę stabilnym psychicznie. Zaczynam więc zadawać sobie pytanie: może to właśnie ta ostatnia kwestia jest dla wielu tzw. wolnościowców barierą nie do przejścia?

Broń. Ten kraj świeci przykładem... na czerwono

Idźmy dalej. Może i w Polsce jest stosunkowo mało broni w rękach prywatnych, ale i po co mamy ją mieć? Argumentem paradoksalnym jest zawsze sytuacja w USA. Amerykanie zbroją się od dziesięcioleci, chociaż jedynym, co i kto im naprawdę zagraża, są… inni Amerykanie. Przecież oni mają jakieś 400 milionów sztuk broni, mowa o tzw. rękach prywatnych. Statystycznie każdy ma ponad jedną sztukę.

Widziałem nawet tabelkę, z której wynika, iż obywatele USA, stanowiący około 4 proc. światowej populacji, posiadają blisko 40 proc. całkowitej globalnej liczby broni w rękach cywilów.

I co? Są bezpieczni? W odpowiedzi na to pytanie można byłoby się roześmiać, gdyby za śmieszne uznać kilkanaście tysięcy zabijanych rocznie osób, włącznie z dziećmi w szkołach i własnych domach. Statystyki mocno falują od 13 do prawie 19 tysięcy zabijanych rocznie ludzi. USA są niechlubnym i zastanawiającym wyjątkiem w gronie tzw. krajów rozwiniętych. 

Owszem, są i kraje, w których posiadanie broni jest bardziej popularne, niż u nas, i wielu zabójstw nie ma. Mowa choćby o Szwajcarii czy Czechach. Nie wiadomo jednak, którą my poszlibyśmy drogą, biorąc pod uwagę naszą ułańską fantazję. Ale nie fantazjujmy, skupmy się na faktach.

Dostęp do broni. Argument ostateczny: idzie wojna

Czytam i słucham ostatnio, że idzie wojna i trzeba się zbroić. Czy ktoś może mi wytłumaczyć, jaki związek ma jedno z drugim? Tak się składa, że na wojnie biją się i zabijają żołnierze. Cywil może jedynie próbować nie dać się zabić.

I w większości przypadków nawet nie widzi tego, co mu zagraża: bomby, rakiety, drona. Posiadanie lub nieposiadanie broni niewiele tu zmienia. Obcego wojska możesz nawet nie zobaczyć. A jak wyciągniesz z kieszeni broń na widok obcego żołnierza, to w zasadzie masz pewność, że zginiesz.

Dodajmy: żołnierze są szkoleni do zabijania. Ładniej mówi się: eliminacji wroga. Cały cykl szkolenia jest tak pomyślany, by nie było w nim zbyt wiele miejsca na myślenie. Jest zagrożenie, jest reakcja, wróg został wyeliminowany. Jest ranny albo martwy.

Powszechne szkolenia wojskowe czy strzeleckie nie mają nic wspólnego z przygotowaniem do wojny. W jakiej wojnie biją się cywile? Toż to by musiała być kompletna apokalipsa. Na wojnie nie jest tak, że cywil dostaje broń do ręki i rusza na wroga. Jeśli zajdzie taka potrzeba, to znaczy, że jest bardzo, bardzo źle.

Praktycy, z którymi rozmawiałem, zawsze podkreślają, że godzina czy kilka godzin strzelania nie zrobi z nikogo wyszkolonego zabójcy. Żołnierz musi ciągle trenować, nieustannie doskonalić swoje umiejętności. I korzystać z nich w każdych warunkach, a nie tylko na strzelnicy z kartką papieru. To, że dziś umiesz trafić w tarczę, nie oznacza, że jutro albo za rok będziesz wiedzieć, jak wpakować kulę żywemu człowiekowi, wrogowi.

Na dodatek takiemu, który reaguje automatycznie i pierwsze co robi w sytuacji zagrożenia, to strzela. Świetnym przykładem takiego automatyzmu była wojna w Wietnamie. Tam na jednego zabitego wroga przypadało (wedle różnych źródeł) od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy wystrzelonych pocisków. Najpierw strzelali, potem myśleli. Myślisz, że ze swoim grzmiącym kijem w rękach masz jakieś szanse? Nadmierny optymizm.

Na koniec dodam, że samo strzelanie to jest naprawdę fajny sport, można z niego czerpać sporo przyjemności, potrafi nieźle wyciszyć i odstresować. W chodzeniu na strzelnicę, posiadaniu broni na własne potrzeby nie ma nic złego. Po prostu nie dorabiajmy do tego niepotrzebnej ideologii. Nie wmawiajmy ludziom, że muszą mieć broń, że muszą umieć strzelać. Nie muszą, ale mogą chcieć.