
Końcówka roku przyniosła zimny prysznic dla polskiego przemysłu. Listopadowe dane rozczarowały analityków, a fabryki wyprodukowały mniej niż rok temu. Czy to powód do paniki? Główny ekonomista PZU uspokaja: polska gospodarka ma solidne "poduszki powietrzne". Kiedy przemysł łapie zadyszkę, ratują nas zakupy i inwestycje.
Mieliśmy rosnąć, a spadliśmy – tak w skrócie można opisać to, co wydarzyło się w polskim przemyśle w listopadzie. Eksperci spodziewali się wzrostu produkcji o blisko 3 proc., tymczasem Główny Urząd Statystyczny (GUS) pokazał spadek o 1,1 proc. To spora niespodzianka, zwłaszcza że jeszcze we wrześniu i październiku nasze fabryki radziły sobie całkiem nieźle.
Skąd to nagłe hamowanie? Odpowiedzi trzeba szukać nie tylko w Polsce, ale i u naszych sąsiadów.
Niemiecki silnik się krztusi
Polska gospodarka jest mocno powiązana z europejską, a zwłaszcza z niemiecką. Kiedy Berlin ma katar, Warszawa często kicha. A w Niemczech przemysł ma się gorzej.
Wskaźnik PMI (to taki "termometr" pokazujący nastroje w fabrykach) dla niemieckiego przetwórstwa spada. W grudniu spadł poniżej kluczowej granicy 50 punktów, co w ekonomicznym żargonie oznacza po prostu recesję – kurczenie się sektora.
Ciekawym wskaźnikiem, na który zwracają uwagę ekonomiści PZU, jest ruch ciężarówek na niemieckich autostradach. W listopadzie spadł on o 0,8 proc. To prosty sygnał: skoro jeździ mniej tirów, to znaczy, że przewożą mniej towarów, a fabryki mają mniej zamówień. To ochłodzenie czują teraz także polscy podwykonawcy i producenci.
Polak na zakupach ratuje PKB
Czy słabszy przemysł pociągnie całą gospodarkę w dół? Zdaniem ekonomistów PZU – nie. Polska ma bowiem solidne amortyzatory. Głównym z nich jesteśmy my sami – czyli konsumenci.
Sytuacja gospodarstw domowych wygląda dobrze:
Mówiąc prościej: Polacy nie boją się wydawać pieniędzy. Kupujemy towary, korzystamy z usług, a to napędza gospodarkę od środka, nawet gdy eksport kuleje.
Drugi silnik: inwestycje i unijne pieniądze
Oprócz konsumpcji, drugim motorem napędowym są inwestycje. Po chudszym okresie, znów widać ożywienie na placach budowy i w zamówieniach maszyn (produkcja dóbr inwestycyjnych wzrosła o 3,7 proc.).
Kluczową rolę odgrywają tu fundusze z Unii Europejskiej. Pieniądze z KPO i funduszy strukturalnych zaczynają płynąć szerokim strumieniem. Ekonomiści przewidują, że szczyt inwestycyjny – czyli moment, gdy będziemy budować najwięcej – przypadnie na pierwszą połowę 2026 roku.
Co nas czeka w 2025 roku?
Mimo listopadowej wpadki przemysłu, prognozy dla Polski pozostają optymistyczne. PZU podtrzymuje, że w 2025 roku nasza gospodarka urośnie o solidne 3,6 proc.
Scenariusz jest prosty: nawet jeśli fabryki będą miały chwilowe przestoje przez sytuację na świecie, to nasze zakupy i wielkie inwestycje publiczne pociągną wynik w górę. A jeśli unijne środki zostaną wydane sprawniej niż zakładano, wzrost może być nawet wyższy.
Zobacz także
