Historie ze spółdzielni mieszkaniowych mrożą krew w żyłach. Ochroniarze, tajniacy, prezesi w wieżach z kości słoniowej
Samowola prezesów, nieodpowiadanie na wnioski, obciążanie lokatorów opłatami, z którymi nie zgadza się większość spółdzielców, wykorzystywanie środków finansowych do własnych celów – to skrótowa liczba zarzutów wobec zarządów spółdzielni mieszkaniowych, które latami rozpalały wspólnoty mieszkaniowe w Polsce. Z publikacji „Dziennika Gazety Prawnej” wynika, że nie zmieniło się nic – jest nawet gorzej.
Na warszawskim Bródnie walne zgromadzenie członków zorganizowano w budynku odległym o prawie 10 km od osiedli, w których mieszkają ludzie – co część potencjalnych uczestników zniechęciło. Bywa że od osób niezainteresowanych uczestniczeniem zbiera się oświadczenia o możliwości udziału „pełnomocnika” – więc na zebraniach pojawiają się pracownicy administracji spółdzielni lub Ukraińcy głosujący pod dyktando władz spółdzielni.
To przykłady skrajne, ale nieprawidłowości są powszechne. Uchwały niezgodne z ustawą, brak ograniczeń dotyczących pobieranych od członków opłat, opłaty zniesione ustawą zastąpiły z dnia na dzień składki na „klub seniora”, „kółka plastyczne”, „działalność kulturalną”, „koło sympatyków polowań”. Na to nakładają się błędy legislacyjne w nowelizacji. Spory trafiają do sądu – a to jest tylko na rękę władzom spółdzielni, gdyż postępowania wleką się latami, tymczasem realnie nic nie można zmienić.
– Gdy widzimy łatwość, z jaką obchodzone są niektóre przepisy nowelizacji, można już mówić o pewnej naiwności ustawodawcy – podsumowuje ekspert, mecenas Łukasz Ozga.