Panika w państwowych spółkach, prezesi walczą o kasę. "PiS tylko udaje, że robi dobrze biednym"
Niespodziewanie w spółkach Skarbu Państwa zaczęło dochodzić do paraliżu. Już w trzech, kluczowych z punktu widzenia polskiej gospodarki przedsiębiorstwach zawieszono walne zgromadzenia. Nieformalnie mówi się, że przyczyną przestojów są spory wokół zarobków topowych menedżerów tych firm – obniżki ich wynagrodzeń zostały wiosną zapowiedziane przez prezesa PiS, Jarosława Kaczyńskiego. Według niektórych zmiana wysokości apanaży może państwowe kolosy „pogrążyć”. – Prezesów tych firm można by losowo wybierać spośród pasażerów autobusów – wzruszają ramionami eksperci.
Stało się zgodnie z ich spekulacjami: w ostatni piątek prezesem KGHM został Marcin Chludziński, do niedawna prezes Agencji Rozwoju Przemysłu. Tyle że nowy zarząd nie zaczął urzędować, bowiem walne zgromadzenie firmy zostało przerwane przez przedstawiciela Ministerstwa Energii. – Do 6 lipca zarząd i rada nadzorcza pracują w pełnym składzie, będziemy normalnie pracować i rozwijać firmę – zapowiadał po ogłoszeniu nagłej przerwy „stary” prezes giganta, Rafał Pawełczak. – Cały czas panujemy nad sytuacją związaną z inwestycjami, mamy przyjęty bardzo napięty harmonogram działań, jeśli chodzi o inwestycje krajowe. Ten budżet, który został założony, ponad 11 mld zł, musi być realizowany. Mamy również pełny plan, jeśli chodzi o aktywa zagraniczne – kwitował.
Skromność plus
Powodem są kontrowersje wokół zmian zasad wynagrodzenia – nie ma wątpliwości portal „Nowy Przemysł”, który dorzuca, że prezesi żyją „w strachu o premie”. Nie chodzi wyłącznie o KGHM, według informacji portalu walne zgromadzenia przerwano również w PKN ORLEN i w PGE, w których odroczono walne zgromadzenia aż do 17 i 19 lipca. W kolejce mają być kolejne koncerny: PGNiG, LOTOS, PZU.
Do niespodziewanych przerw w walnych zgromadzeniach doszło m.in. w KGHM, Orlenie i PGE.•Fot. Tomasz Niesłuchowski / Agencja Gazeta
Tak też się dzieje. Podstawowe pensje zostały ograniczone już dawno temu, co jedynie symbolicznie przekładało się na realne zarobki – co ujęto w podstawowej pensji, można było nadrobić „motywacyjną” premią za wyniki. Gorzej, że kilka tygodni temu szef KPRM Michał Dworczyk napomniał ministrów nadzorujących spółki, by starannie ocenili „realizację celów zarządczych wyznaczonych na 2017 rok”. W spółkach odebrano to jako sygnał do kwestionowania wysokości menedżerskich premii i z tego ma się brać obecny konflikt w spółkach.
Prezes z autobusu
Prezesi oczywiście mają argumenty na swoją obronę, choć nie formułują ich wprost. Po pierwsze, trudno dokładnie sprecyzować, czy wspomniane cele były zrealizowane. Po drugie, rezygnacja z premii, rzecz jasna, odbije się na motywacji do pracy. „Ucięcie premii narazi spółki na potężne straty” – jak ujął to jeden z portali. Trudno sprecyzować, czy straty miałyby być konsekwencją zerwania kontraktów menedżerskich podpisanych w wielu firmach, czy też utratą know-how po potencjalnym odejściu obrażonych prezesów z firm.
Spór w KGHM nałożył się na wewnętrzne konflikty między związkami zawodowymi a menedżerami koncernu.•Fot. Mieczysław Michalak / Agencja Gazeta
– Wizjoner mógłby pchać taką firmę na nowe tory, ale zazwyczaj nie chodzi o wizjonera lecz administratora, który potrafi dobrze wykorzystać potencjał swoich podwładnych – ucina. Inna sprawa, że wizjonerzy czy po prostu menedżerowie o eksperckiej wiedzy z danej dziedziny mogliby zabiegi o obniżenie prezesowskich pensji zbyć wzruszeniem ramion: kompetentni ludzie zarabiają dziś nawet dziesięciokrotnie mniej i chętnie objęliby stanowiska w państwowych gigantach, gdyby tylko ktokolwiek był zainteresowany ich kandydaturą.
A zainteresowany nie jest, bowiem – jak twierdzi politolog Radosław Markowski – partie polityczne są zainteresowane budowaniem systemu klientelistycznego, którego elementem są państwowe giganty. – PiS również udaje partię, która robi dobrze biednym, a z drugiej strony buduje system klientelistyczny, w którym spółki mają poparcie, a do wielu osób trafiają olbrzymie pieniądze – mówi nam Markowski. Nie dzieje się tak przypadkiem, bo w tego typu systemach te pieniądze później wracają w rozmaitej postaci do dyspozycji partii.
– „Skromność plus” jest obliczona na to, żeby ludzie się nie zdenerwowali – precyzuje. – Krótko mówiąc, to system, który dla maluczkich prezentuje się, jakby rządzący chodzili w potarganych portkach, tylko na boki rozdaje się tyle, ile się da – ucina.