Ekspert pokazuje, jak rozpoznać kryzys na rynku nieruchomości tuż przed jego wystąpieniem

Adam Sieńko
Czy na rynku nieruchomości mamy do czynienia z bańką spekulacyjną? Eksperci od miesięcy spierają się w tym temacie. Faktem pozostaje jednak, że ceny mieszkań rosną od dłuższego czasu w szybkim tempie. Redaktor portalu domiporta.pl przekonuje jednak, że hossa niebawem się skończy i pokazuje, w jaki sposób przewidzieć jej koniec, zanim jeszcze nastąpi.
Ekspert wyjaśnia, na co musimy zwracać uwagę przed zakupem mieszkania Łukasz Krajewski/Agencja Gazeta
Od czasu zakończenia kryzysu na rynku nieruchomości w 2009 roku, ceny mieszkań bezustannie idą w górę. Zdaniem Bartłomieja Baranowskiego z serwisu domiporta.pl Polacy rzucili się masowo na zakupy dopiero 3 lata temu. Miało to być efektem działania programu „Mieszkanie dla młodych”.

– Na początku wprawdzie nie porwał grupy docelowej, ale gdy banki zaczęły uzależniać udzielenie kredytu od wkładu własnego, wnioski o państwowe wsparcie posypały się jak z rękawa, a deweloperzy musieli się uaktywnić – opowiada Baranowski na łamach „Gazety Wyborczej”.

Na korzyść deweloperów działa również poprawiająca się koniunktura na rynku pracy – wzrost zarobków i zmniejszenie bezrobocia spowodowały, że Polacy chętniej sięgają do kieszeni i decydują się na zakup lokum na własność.


Niektórzy, jak architekt Zbigniew Maćków dodają, że koniunkturę napędza również traktowanie nieruchomości jako inwestycji.

Zarabianie na nieruchomościach
Z jego obserwacji wynika, że ludzie widzą w nieruchomościach szansę na łatwy zarobek, dlatego zamiast otwierać firmy, kupują mieszkania.

Według Baranowskiego, wzrosty potrwają jeszcze przynajmniej przez dwa lata. Ekspert nie ukrywa, że trzeba się liczyć z odwróceniem trendu i podaje sposób, jak rozpoznać moment przesilenia, przed jego wystąpieniem.

– Gdy na trzech-czterech największych rynkach zachodnich zauważymy kryzys, będzie to oznaczało, że niebawem dotrze do nas. Nie będzie to jednak nic tak spektakularnego, jak 10 lat temu. Po prostu ceny dojdą do granicy, przy której klienci się zbuntują i nie będą skłonni płacić więcej – dowodzi.