Jak płacić na wakacjach i nie oberwać bankowymi prowizjami? Sporo pieniędzy zostanie w kieszeni
Wakacje to czas wydawania naszych ciężko zarobionych pieniędzy – często za granicą. Czyhają na nie muzea, sprzedawcy pamiątek, hotelarze, restauratorzy i mnóstwo osób żyjących z turystów. Oraz przedstawiciele drapieżnych gatunków fauny bankowej, próbujących do wszystkiego doliczyć swoje prowizje i opłaty. Jak zrobić, by na rachunku było tyle samo, co na metce?
Wyjście nie jest złe. Trzeba jednak odpowiednio wcześniej udać się do porządnego kantoru, gdzie za złotówki nabędziemy walutę kraju, do którego się udajemy. Nie ma problemu, jeśli zamierzamy płacić w euro, dolarach lub większości europejskich walut. Ale w większości kantorów nie dostaniemy np. dolara hongkońskiego czy chińskich juanów.
Można oczywiście wziąć którąś twardą walutę i na miejscu wymienić ją na lokalną. To bywa opłacalne.
Są jednak minusy: wożenie przy sobie gotówki na tygodniowy czy dwutygodniowy wyjazd nie jest specjalnie bezpieczne czy rozsądne. Wiele hoteli każe sobie dopłacać za możliwość skorzystania z sejfu. Na dodatek zawsze zostaną nam jakieś drobne, z którymi nie ma co zrobić. Może wykorzystamy je za rok, może nie. Ale to zawsze parę, paręnaście złotych w plecy.
Wyciąganie pieniędzy z bankomatu
To niespecjalnie korzystna oferta, warto z niej korzystać jedynie w sytuacjach awaryjnych. W wielu bankach do średniego kursu np. euro będziemy musieli dopłacić nawet kilkanaście procent tytułem spredau i prowizji a na dodatek pobrać jeszcze 10 zł za tę czynność. W ten sposób wyciągnięcie z bankomatu 100 euro będzie nas kosztować nawet 490 zł, zamiast 440 zł, jakie zapłacilibyśmy w kantorze w kraju.
Są za to banki, które umożliwiają wybieranie pieniędzy za granicą w swoich lub partnerskich bankomatach. Robi tak na przykład BGŻ BNP Paribas. Do dyspozycji klientów jest 16 tys. bankomatów Global Network w 17 krajach (m.in. Francji, Włoszech, Belgii, Turcji, USA czy na Ukrainie). Bez prowizji można też wyjąć gotówkę z 54 tys. bankomatów Global Alliance w 50 krajach. Ale warto mieć ze sobą aplikację do znajdowania tychże.
Trzeba też pamiętać, że nasza transakcja zostanie przewalutowana po niezbyt atrakcyjnym kursie. Będzie on o kilka lub kilkanaście groszy gorszy, niż w kantorze.
Konto walutowe – atrakcyjna sprawa - iPKO
Przykładem banku, który nieźle rozwiązał problem turystów, jest PKO BP. Udostępnia on własny kantor internetowy, z którego mogą korzystać klienci. Na dodatek każda obecnie wydawana karta jest wielowalutowa, zaś prowadzenie konta walutowego – bezpłatne.
W ten sposób możemy zasilić sobie konto walutowe poprzez kantor, a następnie płacić w lokalnej walucie. Wyjście fajne i niedrogie. Waluty można wymieniać zarówno w serwisie transakcyjnym iPKO, jak i w aplikacji mobilnej IKO.
A może Revolut?
To aplikacja, zdobywająca popularność na całym świecie. Jest ona połączona z przedpłaconą kartą Mastercard. Zasilamy swoje konto a następnie płacimy za granicą. Revolut zapewnia, że korzysta z bardzo korzystnych kursów międzybankowych, więc będzie naprawdę tanio i bez żadnych dopłat, opłat i prowizji.
Karta od Revolut działa w 120 krajach. Aplikacja pozwala na przesyłanie pieniędzy przez serwisy społecznościowe, e-maile i SMS-y. Dzięki aplikacji wypłacimy taniej pieniądze z zagranicznych bankomatów.
Problem w tym, że na początku lipca 2018 roku, czyli w szczycie wakacyjnych wyjazdów Revolut zaliczył poważną wpadkę - serwis przestał działać. Przywrócono jego funkcjonalność, ale zaufanie do tej metody płacenia zostało nadszarpnięte.