Rowerzyści mają dość. Po wielu ścieżkach po prostu nie da się jeździć

Konrad Bagiński
W wielu rowerzystach rośnie irytacja związana z wymaganiem od nich jeżdżenia po ścieżkach rowerowych. Irytacja słuszna, bo związana z miejscami oznaczonymi jako ścieżki rowerowe. A kompletnie nie nadają się do jazdy.
Ścieżki rowerowe. Wiele gmin dostało sporo środków europejskich na budowę ścieżek rowerowych. Ale robiły je bez pomyślunku. Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Niedawno wybrałem się na wycieczkę rowerową w okolicach Warszawy. W pewnym miejscu była ścieżka rowerowa. Nawet się ucieszyłem. Do czasu. Ścieżka była wydzielona z chodnika, pół dla pieszych, pół dla rowerów.

Mniej więcej co 50 metrów przecinały ją wyjazdy z posesji położonych dalej od drogi. Przed każdym wyjazdem stoi znak oznaczający koniec ścieżki dla rowerów, tuż za nim droga rowerowa się zaczyna.

By być w zgodzie z przepisami, trzeba zsiąść z roweru, przeprowadzić go przez dróżkę, potem wsiąść i jechać dalej. I tak robi wiele osób, ponieważ projektant drogi zaplanował tam (a wykonawca postawił) mniej więcej 30-centymetrowe krawężniki. Nawet na to można byłoby machnąć ręką, gdyby nie fakt, że ta ścieżka nie ma 100 metrów długości, ale ciągnie się po horyzont.


Każdy rozsądnie myślący rowerzysta po prostu z niej zjeżdża i jedzie ulicą. O dziwo kierowcy widząc to, nie protestują – wręcz kiwają głowami z politowaniem dla projektanta ścieżki.

Nie jest tajemnicą, że wiele gmin dostało sporo środków europejskich na budowę ścieżek rowerowych. Ta pod Warszawą to w sumie parę kilometrów, więc tyloma można się pochwalić. Co z tego, że jest poszatkowana? Liczy się wynik.

Rowerzyści z Lublina zaprosili prezydenta do testów
Jak donosi DziennikWschodni.pl w tym mieście władze zapowiedziały ostrzejszą walkę z rowerzystami, którzy ignorują przepisy. I tak zrobiły. Mandaty posypały się jak z rękawa.
W wielu rowerzystach rośnie irytacja związana z wymaganiem od nich jeżdżenia po ścieżkach rowerowych.Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta
Rowerzyści się wzburzyli i zaprosili prezydenta miasta do wspólnej przejażdżki, by pokazać mu, w jakich warunkach każe im jeździć. I że jazdy po chodniku w wielu miejscach po prostu nie da się uniknąć, bo uniemożliwiają to drogowe absurdy.

Na przykład na jednym ze skrzyżowań zamontowano sygnalizację świetlną reagującą na nacisk. Problem w tym, że nie wyczuwa ona rowerzysty. Może więc stanąć przed światłami i czekać. Dopiero, jak obok niego stanie samochód, sygnalizacja zmieni światło.

Prezydent nie podjął wyzwania, ale władze miasta zapowiedziały, że „podejmą dyskusję”.

Szlak Green Velo
Jedną z największych atrakcji dla rowerzystów w Polsce miał być szlak Green Velo. To prawie 2000 km trasy rowerowej, przebiegającej przez wschodnie regiony kraju, zahaczającej o parki narodowe.

W wielu miejscach rowerzyści nie mogą się jej nachwalić. W wielu zaś używają słów uznanych za obraźliwe. Wymalowanie wąskiego pasa na dziurawej jezdni to nie jest zrobienie ścieżki rowerowej. Puszczenie jej wzdłuż trasy szybkiego ruchu, gdzie przez wiele kilometrów jedzie się pomiędzy barierką a barierą dźwiękochłonną, nie jest dobrym pomysłem.

Na Green Velo narzekają też władze wielu miejscowości, przez które przebiega szlak. Okazuje się, że nawierzchnia z tłucznia strasznie kurzy i pyli, zaś po opadach deszczu staje się błotnistą pułapką.