Przedsiębiorca mówi szczerze o pracy w tej trudnej branży. "Trzeba oszukiwać, żeby przeżyć"
Zyskujesz 6500 zł gwarantowanego przychodu – tak znana sieć sklepów spożywczych zachęca do współpracy franczyzowej. Tymczasem jedna z ajentek przekonuje, że tak różowo wcale nie jest. Aby jakoś wiązać koniec z końcem, trzeba zwyczajnie oszukiwać – twierdzi.
– Zatrudniamy ludzi na czarno. Oszukujemy ZUS i skarbówkę. Inaczej tego biznesu prowadzić się nie da – opowiada pani Edyta, ajentka z Torunia, w rozmowie z „Dziennikiem Łódzkim”.
Zatrudnianie na czarno to standard w tych sklepach, jak twierdzi torunianka. U niej samej nielegalnie pracują głównie kobiety, które oficjalnie legitymują się niskimi dochodami. Zamiast umowy wolą świadczenia 500 plus, zasiłki z opieki społecznej czy alimenty z Funduszu Alimentacyjnego.
Kontrole Państwowej Inspekcji Pracy
Jak twierdzi pani Edyta, sieć doskonale zdaje sobie sprawę z zatrudniania na czarno, bo wie, że bez tego ajenci musieliby pozamykać biznesy. – Sama sieć nie kontroluje uczciwie tego, jak ajenci zatrudniają personel. Przymyka też na to oczy Inspekcja Pracy. My, ajenci, oszukujemy dalej, aby przeżyć – dodaje.
Jak pisze dziennik, Państwowa Inspekcja Pracy rzeczywiście nie jest w stanie podać prawdziwych danych w sprawie legalności zatrudniania i kwestii wynagrodzeń. Spytany o to Okręgowy Inspektorat Pracy w Bydgoszczy odpowiedział, że uzyskanie danych statystycznych z bazy jest niemożliwe, ponieważ franczyzobiorcy w większości przypadków nie nazywają się tak jak sieć.