Stare książki telefoniczne są dzisiaj warte wielkie pieniądze. Dla tych ludzi to żyła złota

Adam Sieńko
Stan średni, rocznik 95/96, Warszawa" – opis jednej z książek telefonicznych, które można znaleźć na serwisie aukcyjnym, nie zachęca. Po co komu w dobie wszechobecnych smartfonów baza, w której znajdziemy numery telefonów stacjonarnych? Takie skamieliny znajdują jednak swoich nabywców. Dla niektórych stanowią źródło bezcennej wręcz wiedzy.
Sławomir Kamiński/Agencja Gazeta
Już sama cena wspomnianego znaleziska (377,77 zł) sugeruje, że mamy do czynienia z czymś bardziej wartościowym, niż może się to wydawać na pierwszy rzut oka. Podobnie cenna okazuje się stara książka telefoniczna z Katowic. Zacny rocznik 1997 został wyceniony równo na 300 zł.

Skąd tak zaporowe ceny? W serwisie można znaleźć jeszcze droższe okazy, jak np. spis abonentów sieci telefonicznych z okresu międzywojnia. O ile jednak ta ostatnia pozycja uchodzi już za zabytek, o tyle lata 90. to jeszcze trochę zbyt wcześnie, by mówić o większej wartości historycznej.


Stare książki telefoniczne - do czego są potrzebne?
Książki telefoniczne z połowy lat 90. mają już przeszło 20 lat. Jeżeli ktoś został do nich wpisany w wieku lat, dajmy na to, dwudziestu, prawdopodobnie dawno zdążył już pozbyć się telefonu stacjonarnego i zastąpić go komórką. W przypadku osób w średnim wieku, cóż, dzisiaj mówimy już o emerytach, bądź osobach w wieku przedemerytalnym. Wielu z nich ma odłożone na koncie nieco pieniędzy i wciąż korzysta ze stacjonarki.

I tu właśnie dochodzimy do sedna. Takie osoby to ulubiony cel dla wszelkiej maści naciągaczy: sprzedawców leczniczych materacy, cudownych garnków za 6 tys. złotych, czy mat termicznych polecanych rzekomo przez Jana Pawła II.
screen allegro.pl
Za taką wersją przemawia również to, że książki wydawane kilka lat później możemy dostać na serwisach aukcyjnych już po 30-40 zł. Mniej więcej 10 razy taniej.

Dzisiaj wyciągniecie numerów telefonów nie jest już takie proste. W pewnym momencie ustawodawca zaczął bowiem nakładać pierwsze obostrzenia. Pierwsza ustawa o ochronie danych osobowych weszła w życie w 1997 roku, kilka lat później światło dzienne ujrzało natomiast prawo telekomunikacyjne, które uregulowało to wprost.

"Zamieszczenie w spisie danych identyfikujących abonenta będącego osobą fizyczną może nastąpić wyłącznie po uprzednim wyrażeniu przez niego zgody na dokonanie tych czynności" – czytamy.

Dane z książek telefonicznych - czy używanie ich jest legalne?
Strona internetowa Generalnego Inspektora Danych Osobowych (dzisiejsze UODO) powołuje się na wspomnianą ustawę, zauważając, że „nie zakazuje ona wykorzystywania danych osobowych ze źródeł powszechnie dostępnych, takich jak np. książka telefoniczna”.
wikipedia.org
Zgodnie z przepisami przetwarzanie danych jest dopuszczalne tylko wtedy, gdy jest to niezbędne dla wypełnienia prawnie usprawiedliwionych celów realizowanych przez administratorów danych albo odbiorców danych, a przetwarzanie nie narusza praw i wolności osoby, której dane dotyczą. Czym są ów uzasadnione cele? Ano właśnie, to m.in. „marketing bezpośredni własnych produktów”.

– Przepisy nie zakazują uzyskania dostępu do danych osobowych ze źródeł powszechnie dostępnych, a takim jest m.in. książka telefoniczna. Pamiętajmy, że w książce telefonicznej znajdują się dane tych tylko osób, które uprzednio wyraziły zgodę na taką publikację – potwierdza w rozmowie z INN:Poland adwokat Michał Warchoł, z kancelarii Abbot Capital.

– Nabycie książki telefonicznej, choćby stricte w celu wykorzystywania znajdujących się w niej danych, samo w sobie nie stanowi zatem naruszenia – dodaje ekspert.

Warchoł podkreśla jednak, że nawiązując taką rozmowę konsultant ma obowiązek poinformować nas na samym wstępie o przysługujących nam prawach związanych z ochroną danych osobowych, a my mamy prawo do wyrażenia braku zgody na dalsze przetwarzanie swoich danych osobowych (tzw. prawo do bycia zapomnianym).

– Dodatkowo konsultant ma obowiązek udzielić informacji o źródle pozyskania naszych danych osobowych, o ile tylko tego zażądamy – dodaje adwokat.

Tyle teorii. W praktyce część firm korzystających z usług telemarketerów działa na pograniczu prawa. W ten sposób postępują przedsiębiorstwa zapraszające starszych ludzi na pokazy garnków, czy „kotłownie” starające się nam wepchnąć w gardło polisy, tłumacząc, że dzwonią z „Działu Kontroli Ryzyka”. Pytanie ich o to, skąd mają nasz numer, jest zupełnie bezcelowe – często od razu po usłyszeniu go kończą połączenie.