Limity na samolot i 50 proc. podatku. Gdula doprowadził Polaków do wrzenia, ale… ma rację

Adam Sieńko
Klasa średnia przestała wierzyć, że dobrobyt jest na wyciągnięcie ręki. Teraz zaczyna się szukanie winnych, pojawiają się pytania: „a skąd tamci bogaci panowie mają tak dużo pieniążków?”. To koniec pokolenia Magdy M. – opowiada w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” Maciej Gdula. I na tym etapie wszyscy pewnie się z nim zgadzają, sęk w tym, że chwilę później Gdula przechodzi do dawania recept, dzięki którym o tekście huczał w weekend cały internet.
Dr Maciej Gdula, publicysta Krytyki Politycznej postuluje wprowadzenie 50 proc. podatku od najbogatszych i limitów na latanie samolotem do 15 tys. km rocznie Dawid Żuchowicz/Agencja Gazeta
Macieja Gdulę trudno nazwać oderwanym od rzeczywistości przedstawiciele kawiorowej lewicy. Socjolog był szeroko chwalony np. po opublikowaniu pracy  "Dobra zmiana w Miastku. Neoautorytaryzm w polskiej polityce z perspektywy małego miasta", w której całkiem zgrabnie wytłumaczył przyczyny sukcesu Prawa i Sprawiedliwości. Jak? Wystarczyło pojechać w teren i porozmawiać ze zwykłymi ludźmi.

Gdula o świecie z Magdy M.
Teraz publicysta "Krytyki Politycznej" postanowił zdiagnozować upadek mitów klasy średniej. – (…) CV do dobrej firmy, kredyt hipoteczny. I życie polegające na robieniu kariery i spłacaniu kredytu. Wtedy panowało przekonanie, że to oferta dla każdego. Dzisiaj nie chodzi nawet o to, że ta kariera jest zamknięta dla większości - chociaż akurat dla mężczyzn z klasy ludowej, młodych robotników jest trudno dostępna - ale spora część populacji nie chce z tej opcji skorzystać – opowiada w „Gazecie Wyborczej”.


Świat znany z serialu Magda M. zbankrutował – tłumaczy Gdula. Młodym ludziom brakuje stabilizacji, bo siedzą na umowach śmieciowych. Czasy są niepewne, więc nikt nie chce się wiązać kredytami na 30 lat. Gdzieś w tle pojawiają się inne lęki – uchodźcy, widmo wojny i rozpadu Unii Europejskiej.
Macieja Gdulę trudno nazwać oderwanym od rzeczywistości przedstawiciele kawiorowej lewicyJacek Marczewski / Agencja Gazeta
Do tego momentu prawdopodobnie wszyscy się z Gdulą zgadzamy. Tak to jednak bywa z opisem rzeczywistości, że sama diagnoza to, mimo wszystko, najłatwiejsza część zdania. Potem przychodzi moment, w którym wypadałoby coś zaproponować. Coś, co pozwoliłoby ruszyć z loży szyderców/krytyków i przejść do konkretnych działań.

I Gdula to właśnie robi. – Ostro go porąbało – skomentowała moja znajoma, której do prawicowej wizji gospodarki jest tak daleko, jak korwinistom do poparcia podatku progresywnego. Ostrej krytyki nie trzeba zresztą szukać daleko, wystarczy zajrzeć w komentarze pod samym wywiadem.

Co tak rozsierdziło czytelników? Gdula uznał, że sposobem na złagodzenie napięć między klasą wyższą a średnią będzie nałożenie kagańca na tę pierwszą. Socjolog wyszedł ze słusznego, moim zdaniem, założenia, że gdy lud zauważy, iż bogaci nie mogą sobie pozwolić absolutnie na wszystko, to poczucie społecznej frustracji jeśli nawet nie zniknie, to przynajmniej znacznie zmaleje.

– To buduje pewne poczucie, że jedziemy na tym samym wózku – dodaje. No dobrze, ale w jaki sposób to osiągnąć? Gdula jedzie po bandzie – wprowadźmy limit na latanie samolotami do 15 tys. kilometrów rocznie. Przekroczyłeś? No to sorry – wybieraj: „samochód czy pociąg”.

Wbrew temu, co możemy przeczytać w komentarzach, publicysta ma raczej świadomość, że idea należy do gatunku niewykonalnych. Sam przecież przyznaje, że ze społecznego punktu widzenia to „superradykalny pomysł”.

Kapitalizm się chwieje
Chodzi jednak o co innego. Nawet jeżeli ograniczenia w lotach okażą się niemożliwe do wyegzekwowania (a tak przecież będzie), to propozycja otwiera pole do dyskusji nad tym, w jaki sposób radzić sobie z rosnącą różnicą w zarobkach w społeczeństwach Zachodu.

Kapitalizm został zbudowany na obietnicy lepszego życia w zamian za ciężką pracę. Dziś coraz częściej (przykładem nośność żartów Magazynu Porażki) dominuje poczucie zniechęcenia i bycia oszukanym. Po latach obietnic mówiących, że znajomość języków i wyższe studia dadzą dobrą pracę, wolny rynek trzasnął nas obuchem w głowę.

Żeby nie szukać daleko. Ukończenie anglistyki, po której mój znajomy włada angielskim lepiej od części Brytyjczyków, zostało wycenione przez pracodawcę na niecałe 2,5 tys. netto miesięcznie. Życie życiem klasy średniej jest dzisiaj w Polsce klasowym przywilejem albo zostaje okupione szaleńczym wysiłkiem. Nie tak to było jeszcze niedawno przedstawiane. Po co się starać, skoro większość z nas i tak skończy w zawodzie opłacanym na poziomie kasjerek w markecie?

Efekty widzimy według Gduli już dzisiaj, w postaci polityki prowadzonej przez PiS. – Ludzie są wkurzeni, że jest nierówność, więc znajdujemy uprzywilejowaną grupę, którą wycinamy: pokazujemy, że coś robimy – wyjaśnia.

Za dużo konsumowania


Możemy się więc śmiać, że reglamentacja lotów czy wprowadzenie 50 proc. podatku (bo taki pomysł też padł w wywiadzie) to przykład na to, jak Gdula „odpłynął”. Prawda jest jednak taka, że socjolog próbuje zacząć poważną dyskusję o nabrzmiewających, nie tylko w polskiej skali, problemach.

A z tymi będziemy musieli się i tak lada chwila zmierzyć – społecznej frustracji i niechęci do elit nie da się zbyć milczeniem ani narzekaniem na roszczeniowość millenialsów. Czy ktoś zastanawia się dzisiaj nad tym, czy lud w trakcie Rewolucji Francuskiej kierował się słusznymi przesłankami? Stało się i już – tysiące „burżua” poszło do piachu. Trzeba znaleźć sposób na bezpieczne rozładowanie emocji, tymczasem zamiast dyskusji słyszymy tylko „bekę z Gduli”.