"To deklaracja wojny". Szef Ryanaira idzie z pracownikami na noże

Adam Sieńko
Wojna między pracownikami pokładowymi Ryanaira a tanim przewoźnikiem rozkręca się nad dobre. Choć prezes linii Michael O'Leary deklarował niedawno, że chce dialogu, przedstawiciele związków zawodowych widzą to inaczej i o ostatnich działaniach Irlandczyka mówią wprost: „To deklaracja wojny”. Wygląda więc na to, że niedawne strajki to dopiero początek, a pasażerów czeka jeszcze wiele odwołanych lotów.
Wojna między pracownikami pokładowymi Ryanaira a tanim przewoźnikiem rozkręca się nad dobre Rafał Malko/Agencja Gazeta
Na początku października O'Leary ogłosił, że Ryanair zamierza od 5 listopada zamknąć bazy operacyjne w Eindhoven i Bremie oraz zmniejszyć liczbę samolotów na lotnisku Dusseldorf-Weeze. Oficjalny powód to malejące zyski irlandzkiego przewoźnika.

Związki zawodowe widzą to jednak inaczej. Ich zdaniem, przewoźnik daje w ten sposób do zrozumienia, że zamierza dokręcić protestującym śrubę. W siedzibie firmy ma się mówić o wycięciu „gniazda szerszeni”, czyli miejsc, w których związkowcy najgłośniej protestują przeciw warunkom pracy.

– Traktujemy to jak deklarację wojny. Ryanair zamykając bazy, kompletnie nie jest zainteresowany kontynuowaniem negocjacji – stwierdził w rozmowie z agencją Reuters Arthur van den Hidding, szef stowarzyszenia holenderskich pilotów VNV.


Problemy Ryanaira
Przypomnijmy, że Ryanairem wstrząsnął niedawno duży strajk. W piątek 28 września przewoźnik musiał z tego powodu odwołać 190 lotów w całej Europie.

Zdaniem ekspertów może to oznaczać, że model biznesowy wdrożony w firmie przez Michaela O'Leary'ego już się wyczerpał. Menedżer zwykł mówić o swoich pracownikach per „leniwe durnie”, a w rubryce: „personel” na każdym kroku szukał oszczędności. Tymczasem w ostatnim czasie duże większe wzrosty odnotowuje największy rywal Irlandczyków – Wizz Air – którego szef postawił na przywiązywanie pracowników do firmy, m.in. poprzez dawanie im umów o pracę.