Manipulacje prezesa LOT. W rozmowie z dziennikarzem dał popis swoich możliwości

Konrad Bagiński
Nie byłem wzywany do Rady Ministrów, nie zamykałem toalet, zbieramy dowody i pójdziemy do prokuratury – mówi prezes LOT, Rafał Milczarski w rozmowie z Robertem Mazurkiem w RMF. I co chwila odrobinę rozmija się z rzeczywistością.
"Jest różnica między wezwaniem, a zaproszeniem" - tłumaczy prezes LOT. RMF FM / screen
– Nie planuję odejścia – podkreślił Milczarski, który był dziś rano gościem Mazurka w stacji RMF FM. Dziennikarz pytał, czy prezes LOT był wzywany do Rady Ministrów.

– To fake news pana Szumlewicza – powiedział Milczarski. Szybko okazało się, że był jednak gościem rządu.

– Tak po prostu przechodził pan z tragarzami? – dopytywał Mazurek.

Milczarski wyjaśnił, że sam poprosił o to spotkanie, by wyjaśnić ministrom swój punkt widzenia na zaostrzającą się sytuację w firmie.

Mazurek poruszył też wątek toalet, które prezes miał zamknąć, by strajkujący w siedzibie LOT nie mogli z nich korzystać. Prezes wyjaśnił, że tego nie zrobił. Po kolejnej serii pytań wyszło jednak na jaw, że odciął im dostęp do budynku. Ale – jak zaznaczył – nie mieli daleko do innego budynku, w którym są toalety.


Bez opcji "zero"
Milczarski wiele razy powtórzył, że strajk jest nielegalny, ale jego ramiona są otwarte dla niektórych osób, które biorą w nim udział. Wykluczył przywrócenie do pracy przywódców akcji i zarzucił im zmanipulowanie protestujących. Dodał, że zbiera dowody dla prokuratury – jego zdaniem strajkujący kierują groźby karalne wobec innych pracowników i zachowują się wobec nich niegodnie.

– Osoby które nie wykonywały szaleńczych gestów, jak obelgi i zastraszanie, zapraszamy do rozmów – powiedział Milczarski. Dodał, że nie ma sobie nic do zarzucenia, poza tym, iż nie spodziewał się, że w LOT są osoby, które będą się tak zachowywać.

Twierdzi, że 67 osób, które wyrzucił z pracy, straciły robotę na własne życzenie i że LOT stracił już kilka milionów na kilkudziesięciu odwołanych rejsach.

Drażliwa kwestia premii
Robert Mazurek pytał też Rafała Milczarskiego, jak dużą premię dostał za rok 2016. Wtedy rada nadzorcza przyznała zarządowi 2,5 mln zł. Prezes migał się od odpowiedzi, twierdząc, że obowiązuje go poufność. Wyjaśnił, że według ustawy jego wynagrodzenie i pensja nie mogą przekroczyć piętnastokrotności średniego wynagrodzenia w Polsce.

– Ale w okresie, gdy dostał pan tę premię, była inna ustawa i inne zasady – zauważył przytomnie Mazurek.

– No były – przyznał niechętnie Milczarski, znany ostatnio ze swoich nietypowych zachowań.