Urzędnicy z Warszawy się rozmyślili i nie dadzą mieszkańcom aut. Utrącili przetarg na 25 mln

Konrad Bagiński
Było sporo szumu, zapowiedzi i pięknych wizji. Po rozstrzygnięciu wielkiego przetargu na system miejskich samochodów do wypożyczenia, urzędnicy stwierdzili, że jednak nie jest on potrzebny. Po co marnowali czas i pieniądze?
Przetarg na warszawski car sharing wygrał Panek. Ale urzędnicy odwołali całe postępowanie mat. pras.
Całość miała działać jak wypożyczalnia ]aut na minuty pod auspicjami miasta stołecznego. Kierowcy mieli mieć do dyspozycji darmowe parkingi w strefie płatnego parkowania i wiele innych przywilejów, niedostępnych dla zwykłych śmiertelników.

Miasto miało zyskać na mniejszych korkach, mniejszym ruchu, lepszym wykorzystaniu parkingów. Ale w tzw. międzyczasie rynek sam załatwił to, co chcieli zaplanować urzędnicy.

Jak utonął miejski car sharing?
Przetarg wygrała firma Macieja Panka, dysponująca potężną flotą aut na minuty. Ale Panek nie zaoferował miastu lepszych cen, niż daje swoim klientom. [url=https://innpoland.pl/t/2897,warszawa]Warszawski car sharing generalnie drogi nie jest, więc i marże nie są wysokie.


Urzędnicy z ratusza stwierdzili więc, że skoro po ulicach Warszawy jeździ już przynajmniej 1300 aut do wypożyczenia od zaraz, to nie ma sensu powielać tej oferty.

I projekt miejskiego car sharingu legł w gruzach – po dwóch przetargach, setkach albo tysiącach pracy urzędów, prawników oraz oferentów, bo przygotowanie oferty nie trwa przecież pięciu minut.

Prace nad systemem trwały od 2016 r.