Rząd chce jeszcze więcej pieniędzy od kierowców. Chodzi o dodatkowe 70 mln zł rocznie
Rząd chce zmienić zasady przeglądów technicznych samochodów. Wszystko ma być scentralizowane, nadzorowane przez jedną instytucję. Całość będzie 100 razy droższa, niż obecny system i wyssie pieniądze z kieszeni kierowców i podatników.
Dziś stacje diagnostyczne, których jest w Polsce 4500, podlegają starostom. Rząd chce przejąć nadzór nad ich działalnością za pośrednictwem Transportowego Dozoru Technicznego. TDT podlega ministrowi infrastruktury. Sęk w tym, że nie ma odpowiedniej kadry i doświadczenia.
Argumenty wyssane z palca
Diagności skarżą się, że rząd argumentuje projekt wynikami kontroli NIK. Owszem, wykazała ona nieprawidłowości, ale skierowana była w te stacje, które i tak były podejrzane o nietrzymanie się standardów. Kontrola objęła jedynie 3,5 proc. stacji, uprzednio wytypowanych jako działające niewłaściwie. Potwierdziła więc przypuszczenia, ale jej wyniki nie są reprezentatywne.
Zdaniem diagnostów rząd planuje budowę niezwykle kosztownego systemu, który nic de facto nie zmieni. Jego koszt jest szacowany na 2,5 miliarda zł w ciągu 10 lat. To pieniądze wyciągnięte z kieszeni podatników, ale i kierowcy musieliby płacić więcej za przeglądy, wyższe byłyby też kary za brak badania w terminie.
Teoretycznie podwyżka cen za badanie nie byłaby zbyt uciążliwa, ma wynieść do 3,5 złotego. Ale to oznacza ponad 70 mln zł rocznie z kieszeni kierowców.
W ocenie diagnostów nowelizacja przepisów – w kształcie proponowanym przez rząd - spotęguje już istniejące problemy finansowe stacji. A opłata jakościowa od przeglądu może je pogrążyć.