Spełnienie American Dream jest możliwe. Polska programistka zdradza kulisy przeprowadzki do USA
Wielu marzy o przeprowadzce do Stanów Zjednoczonych. Zwykle jednak na marzeniach się kończy, a wielki American Dream spełnia się wszystkim innym, tylko nie nam. Najczęściej wydaje się, że trudności jest zbyt wiele i jawią się one jako nieprzezwyciężone. Przeprowadzka do Stanów i jeszcze znalezienie tam pracy rzeczywiście jest ogromnym wyzwaniem, ale istnieje wiele możliwości, aby tego dokonać - trzeba nad nimi tylko trochę popracować.
Agata Cieplik, programistka i autorka bloga cieplikpodrozuje.pl, od dwóch lat pracuje w amerykańskiej firmie DropBox. Jej przygoda ze Stanami zaczęła się na zupełnie innej półkuli globu, bo w Londynie, gdzie dziewczyna odbywała staż w lokalnym oddziale Google’a. Nawiązała tam dużo, jak się później okazało, pożytecznych znajomości.
– Ze studentami z mojego wydziału wymieniliśmy się mailami, żebyśmy mogli się potem poznajdywać. Po jakimś czasie dostałam maila od amerykańskiego rekrutera Dropboxa, w którym teraz pracuję, że zostałam polecona przez jednego z moich kolegów ze studiów, właśnie dzięki takiej wymianie – opowiada.
Dochodząc do tej części swojej historii Agata zauważa, że często spotyka ludzi przekonanych, że to właśnie dzięki znajomościom miała łatwiej. Zaznacza, że choć jej się udało dostać pracę z polecenia, wymagało to od niej również dużo pracy i poświęcenia.
– Kiedy ktoś słyszy, że zostałam polecona, wychodzi z założenia - acha, ona ma kontakty i zna ludzi, a ja bez znajomości nigdzie się nie dostanę. Błąd. Networking w IT to bardzo istotna kwestia i wymaga masy pracy. Aktualizowanie swojego profilu i udzielanie się na LinkedIn, umiejętność przedstawienia posiadanej wiedzy i umiejętności - to wszystko jest bardzo ważne – podkreśla.
Budowanie sieci kontaktów
I przede wszystkim właśnie taką strategię poleca marzącym o przeprowadzce do Stanów. – Najlepszym źródłem jest pewnie LinkedIn. Jak jest się widocznym w branży w jakikolwiek sposób, to na pewno będzie łatwiej taką pracę znaleźć i przekonać do siebie przyszłego pracodawcę – przekonuje.
Wymuskany profil na LinkedInie już jest, a mimo to wciąż nie przyniósł żadnych propozycji od rekruterów z Ameryki? W takiej sytuacji Agata zachęca, żeby samodzielnie postarać się, by rekruterzy o nas usłyszeli. Dobrym pomysłem jest zatem odzywanie się wprost do interesującej nas firmy.
– Jeśli jakiś programista wie, co go interesuje, np. pisanie oprogramowania na inteligentne odkurzacze, to zawęża mu to obszar poszukiwań i może odzywać się do takich firm bezpośrednio. Większość firm technologicznych umieszcza na swojej stronie ogłoszenia o poszukiwaniu nowych pracowników, więc wystarczy wysłać do nich swoje CV – opowiada programistka.
Łatwiej aplikować do gigantów
Ostrzega jednak, że choć niegdyś wyglądało to inaczej, dziś na zdobywanie pracowników spoza kraju najbardziej zdecydowani są głównie giganci technologiczni czy finansowi. Powodem jest antyemigracyjna polityka obecnego prezydenta USA.
– Podczas kadencji Trumpa zmieniane są przepisy emigracyjne. Zawieszono m.in. opcję Premium Processing przy wizie H1B, która pozwala firmom za dodatkową opłatą na szybsze rozpatrzenie wniosku ich zagranicznego pracownika. Z tego powodu dużo łatwiej będzie się dostać do gigantów, takich jak Google, Microsoft czy Facebook, czy firm finansowych jak Goldman Sachs, które mają biura programistyczne na całym świecie i są bardziej chętne, żeby zatrudniać pracowników z zagranicy – tłumaczy.
Wiza pracownicza
Bo pozyskanie pracownika z innego kraju jest o wiele bardziej kosztowne, niż zatrudnienie kogoś z lokalnego rynku. Obie wizy, które umożliwiają pracę w Stanach, czyli L1 i H1B wymagają ingerencji pracodawcy i to on musi o nie wystąpić. A kosztują niemało i niekażdy pracodawca jest gotowy na ściąganie specjalisty z zagranicy.
Agata na początku szukała mieszkania z pralką. Szybko okazało się, że typowi nowojorczycy nie nie mieszkają w takich "luksusach".•fot. Agata Cieplik
Programistka podkreśla, że również ubieganie się o wewnętrzny transfer między zagranicznymi oddziałami firmy, w której pracujemy obecnie jest zależne od wsparcia pracodawcy i polityki firmy. Opcją na przeprowadzenie się do Stanów jest również wylosowanie Zielonej Karty, jednak prawdopodobieństwo wygrania loterii nie jest duże.
Spełnienie American Dream to nie tylko życie w świecie, jaki znamy z amerykańskich seriali, ale również amerykańska pensja. Praca w Stanach kusi wielu ze względu na wysokie zarobki.
Choć koszty życia w przeliczeniu na złotówki są nieporównywalnie wyższe, to programista z amerykańskim wynagrodzeniem powinien sobie poradzić, nawet w Nowym Jorku czy Kalifornii, a to najdroższe miejsca do życia w USA.
– Startupy i małe firmy mogą oferować ok. 110-150 tys. dol. rocznie, Facebook czy Google płacą jeszcze więcej, ale najbardziej lukratywne będą firmy finansowe, gdzie 200 tys. samej podstawy jest osiągalne już na wczesnym etapie kariery. Niektóre firmy do podstawowej pensji dodają jeszcze swoje akcje. A jak ma się akcje Google, to można na nich siedzieć i potem już tylko emeryturę z tego liczyć. Dodatkowo, siła nabywcza jest większa w Stanach niż w Polsce, np. Za 10 tys. dol. w Stanach można kupić znacznie więcej rzeczy niż 10 tys. zł w Polsce – wyjaśnia Agata.
Polskie a amerykańskie podejście
Nie dość, że zarobki nawet dla początkujących programistów są bajeczne, to przeprowadzka wydaje się tym bardziej atrakcyjna, że podejście do pracownika w Stanach różni się od polskiego. Oczywiście na korzyść amerykańskiej opcji.
– W mojej firmie dużo opiera się na zaufaniu do pracownika - tak w kontekście zwolnień i urlopów, czy też pracy zdalnej, czy ogólnego planowania własnych zadań. Wydaje mi się, że taka atmosfera jest wciąż mniej popularna w Polsce, gdzie jednak znacznie więcej się kontrolujemy. Jest też znacznie więcej wzajemnego wsparcia (wymiana wiedzy, doświadczeń) czy feedbacku (zarówno od menedżera, jak i współpracowników) – opowiada programistka.
"W Polsce częściej słyszy się, że coś się spieprzyło, niż że coś coś się robi dobrze".•fot. Agata Cieplik
– W ogóle nie wierzyłam, że tu przyjadę. Fakt, że dostałam tę ofertę był dla mnie takim: "wow, ktoś mnie docenił". Nie dlatego, że jestem słabą programistką - po prostu praca w Polsce przyzwyczaiła mnie do tego, że częściej słyszy się, że coś się spieprzyło, niż że coś coś się robi dobrze. Nie sądziłam, że ktoś może być tak podekscytowany faktem, że mogłabym dla niego pracować – podsumowuje.