Dotarli do instrukcji, którą rząd wysłał ministrom. "Wygaszanie kontrowersyjnych tematów"

Mariusz Janik
Podwyżka lub wprowadzenie nowych podatków? Dodatkowe lub wyższe opłaty? Na tego typu fatalne doświadczenia nie będziemy narażeni zapewne aż do jesiennych wyborów – spekuluje „Dziennik Gazeta Prawna”. Jak twierdzi gazeta, już przed Nowym Rokiem stosowna instrukcja co do niepodejmowania decyzji mogących wzburzyć wyborców poszła do wszystkich resortów.
Powstrzymanie przez Jarosława Kaczyńskiego zmian w systemie kontroli stanu technicznego pojazdów może być przykładem strategii "wyciszania kontrowersyjnych tematów". Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
– Takie propozycje nie mają szans na akceptację Stałego Komitetu Rady Ministrów w roku wyborczym – cytują autorzy tekstu w „DGP” swojego rozmówcę z rządu. Generalnie, chodzi o „wygaszanie kontrowersyjnych tematów”, jak podsumowują lapidarnie dziennikarze „DGP”. Przykładem może być cofnięcie do resortu projektu ustawy o zwalczaniu przemocy w rodzinie.

Ale to ledwie początek. W grudniu nową strategię doskonale ilustrowały wydarzenia wokół ustawy zmieniającej nadzór nad stacjami diagnostycznymi oraz opera mydlana wokół podwyżek cen energii – w obu przypadkach rządzący zdecydowali się na krok w tył: wycofując projekt lub wprowadzając rozwiązania, które mają sprawić, by wyborcy nie odczuli zmian.


Projekty z szuflady
Podobny los może czekać matrycę VAT, porządkującą stawki tej daniny, oraz reformę polityki migracyjnej, która miała w zamyśle otworzyć nieco Polskę na siłę roboczą zza granicy. Trwają też ponoć prace nad propozycjami zmniejszenia podatkowych obciążeń dla najgorzej zarabiających.

– Rząd nie musi sobie zapewniać ekstrawpływów do budżetu, bo na ostatnie dwa lata przypadł czas koniunktury, co napełniało publiczną kasę. To, na jak wiele będą mogli sobie pozwolić politycy po wyborach, będzie wiadomo wtedy, gdy zmaterializuje się przewidywane spowolnienie tempa rozwoju – czytamy.

Nie oznacza to, że do tej pory unikano wprowadzania nowych obciążeń: na opłatę recyklingową Polacy będą musieli wysupłać 1,2 mld zł, na emisyjną – 1,7 mld zł, na daninę solidarnościową – 1,2 mld zł. Ale przeciętny zjadacz chleba tych opłat nie odczuje zbyt mocno, co więcej, są one już od dawna zapowiedziane i wyborcy zdążyli się z nimi oswoić. A co będzie dalej, przekonamy się po wyborach.