"Matczyne emerytury" pod znakiem zapytania. Przyznają, że nie ma na nie pieniędzy

Konrad Bagiński
Znacznie wyższe koszty" są powodem, dla którego w rządowym gronie panuje niezgoda co do terminu i zasadności wprowadzenia matczynych emerytur. Resort finansów mówi wprost, że na to rozwiązanie nie ma pieniędzy.
Minister Rafalska chyba niezbyt dobrze policzyła koszt matczynych emerytur Foto: Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Sprawa nie jest może powodem rozłamu w rządzie, ale spór trwa, pisze TVN24BiS.pl. Jego stronami są Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej oraz Ministerstwo Finansów. Resort minister Rafalskiej wspierany jest przez Stały Komitet Rady Ministrów. Te dwa gremia rekomendują wejście ustawy w życie od 1 marca 2019 roku.

Projekt ustawy "o rodzicielskim świadczeniu uzupełniającym" określa warunki i tryb przyznawania rodzicielskiego świadczenia uzupełniającego w wysokości minimalnej emerytury osobom, które urodziły i wychowały albo wychowały co najmniej czworo dzieci (bez konieczności spełnienia kryterium wiekowego).


Nie jest to więc typowa emerytura, ale tak jest traktowana i nazywana.

Z kolei Ministerstwo Finansów twierdzi wprost, że marcowy termin jest nierealny. Chodzi o to, że budżet na 2019 rok jest już zaplanowany i znalezienie tam dodatkowych – dużych – pieniędzy nie jest możliwe.

Ile wyniosą matczyne emerytury?
Pierwotnie szacowano, że matczyne emerytury będą dla budżetu kosztem w wysokości 8,74 mld w ciągu 10 lat. Obecnie ta suma wynosi 9,6 mld zł. Minister rodziny i pracy Elżbieta Rafalska twierdzi, że z matczynych emerytur może skorzystać w sumie około 90 tys. osób.

Będą one wynosić tyle, ile najniższa emerytura, czyli 1100 zł. Jeśli dana osoba ma już emeryturę, ale jest ona niższa od 1100 zł, to zostanie podniesiona do tej właśnie kwoty.