Polowanie na nasze portfele dopiero się zaczyna. W tym roku sieci będą otwierać nowe sklepy setkami

Mariusz Janik
Gdy przeanalizuje się zapowiedzi poszczególnych sieci handlowych, działających na polskim rynku, nie ma wątpliwości: mimo zakazu handlu w niedziele sieci handlowe wcale nie wytraciły impetu. Wręcz przeciwnie – pobieżnie licząc, w tym roku możemy doczekać się od półtora do trzech tysięcy nowych sklepów. A mowa tylko o tych największych, działających na ogólnokrajową skalę, sieciach.
Centrum dystrybucyjne sieci Stokrotka. Firma chce otworzyć w tym roku nawet 200 nowych sklepów. Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
– Celem nie jest sama liczba nowo otwieranych placówek – podsumowywało biuro prasowe sieci Żabka styczniowe doniesienia o planach rozwoju. – Ważna jest jakość lokalizacji, od ich dostępności oraz pozostałych warunków rynkowych będzie zależał ostateczny bilans otwarć na koniec roku – stwierdzono.

Nawet jeśli nie chodzi o liczby, to te są imponujące. Śmiało można powiedzieć, że należąca do CVC Capital Partners sieć jest na polskim rynku rekordzistą: pod jej szyldem działa dziś 5400 sklepów, a do końca bieżącego roku ich liczba ma dobić 6000. Co oznacza otwieranie niemalże dwóch sklepów dziennie. Zresztą, nie jest to zaskoczenie: w minionym roku sieć otworzyła aż 700 sklepów!


– Co prawda, byłem niedawno w Almie i półki w sklepie wyglądały wręcz żałośnie; co prawda, Tesco zamknęło w ciągu ostatniego roku kilkadziesiąt sklepów, ale cały segment ma się dobrze. Wydaje się, że realne zmiany związane z ograniczeniem handlu w niedziele pomogły dużemu handlowi – mówi Zbigniew Kmieć, ekspert Związku Przedsiębiorców i Pracodawców.

Czołówka peletonu
Oczywiście, niektórych sieci nie sposób do siebie porównywać, a Żabka nie ma sobie równych pod względem ambicji na polskim rynku. Plany innych rynkowych liderów są zdecydowanie skromniejsze. Co nie znaczy, że nie robią wrażenia.
Najdynamiczniejszy rozwój w tym roku zapowiada Żabka: 600 nowych punktów.Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta
– W ciągu ostatnich lat wielokrotnie mówiono o tym, że już wkrótce nie będzie miejsca na rynku na nowe sklepy. Jednak my oraz kilku konkurentów takich jak Biedronka, Dino, Lidl czy Intermarche, ciągle się rozwijamy, potrafimy znaleźć kolejne wartościowe lokalizacje – mówił w rozmowie z Wiadomościami Handlowymi Dariusz Kalinowski, prezes Emperia Holding, firmy zarządzającej siecią Stokrotka.

Tym komentarzem Kalinowski podsumowywał pytania o plany sieci. Stokrotka chce otwierać nawet po dwieście sklepów rocznie, począwszy od 2019 roku. W wariancie maksimum takie tempo byłoby utrzymywane przez kolejne pięć lat, co daje w sumie tysiąc sklepów.

Jego słowa potwierdzają też znane plany i prognozy dla innych czołowych sieci. Wspomniane Dino – najdynamiczniej rosnąca rodzima sieć i najgroźniejszy rywal zachodnich dyskontów – według prognoz Domu Maklerskiego BDM ma otworzyć w nadchodzących dwunastu miesiącach 180 placówek. Jeronimo Martins Polska, czyli właściciel brandu Biedronka, utrzyma podobne tempo: na 2019 r. zapowiada od 100 do 150 nowych sklepów tylko pod tym brandem.

Schyłek supermarketów
Do tego można by jeszcze dorzucić zapowiedzi Grupy Eurocash (900 placówek w ciągu 5 lat, co dałoby przeciętnie 180 sklepów rocznie) oraz sieci Sklep Polski i Pepco, które również chcą dobić poziomu stu nowych lokalizacji tylko w 2019 r.

Gdzieś wśród tych – mniej lub bardziej optymistycznych – zapowiedzi znikają dotychczasowi liderzy rynku. Szczegółowych planów części z nich nie znamy, choć kłopoty Tesco nie są tajemnicą. Jak się wydaje, również Auchan i Carrefour osiągnęły szczyt możliwości w dotychczasowej formule (choć ten drugi brand rozwija się też pod marką Carrefour Express, m.in. wchłaniając niektóre sklepy Małpka Express i pochwalił się doskonałymi wynikami za IV kw. 2018 r.).
Impet, z jakim rozwijała się Biedronka, nieco zmalał. Mimo to Jeronimo Martins Polska zapowiada 100-150 nowych placówek.Fot. Grażyna Marks / Agencja Gazeta
W przypadku wspomnianych marketów sprawdzają się zapewne oceny analityków, przekonujących, że w Polsce wypaliła się formuła supermarketu – jako sklepu sytuującego się gdzieś między „przaśnymi” dyskontami (choć rzekoma „przaśność” to częstokroć już przeszłość) a luksusowymi delikatesami.

Nowi i starzy gracze
Być może. Nie ulega wątpliwości, że w gronie największych ogólnopolskich sieci dynamika rozwoju jest niższa – nic w tym zresztą dziwnego, biorąc pod uwagę wielkie powierzchnie i konieczność zaangażowania większych środków.

Stosunkowo najdynamiczniejszy rozwój planuje Netto – o 30-40 sklepów w 2019 r. (i podobnie w kolejnych latach). Lidl zapewne otworzy w tym roku około 25 sklepów. Sieć TEDi – od 25 do 30 sklepów. Polomarket – mniej więcej 10. Niewiele wiemy o planach Kauflandu, choć w pierwszych tygodniach 2019 r. sieć miała się powiększyć o 4 kolejne placówki – zapewne więc do końca roku można liczyć na kilkanaście kolejnych. Z nieco innej półki: Media Markt zapowiada na 2019 r. 2-4 nowych sklepów.

Już z powyższych danych można wywnioskować, że największe sieci otworzą w tym roku 1500 sklepów – w wariancie minimum. Gdyby wziąć pod uwagę ich maksymalne szacunki, liczba nowych placówek przebiłaby z łatwością 2000.

A możemy jeszcze dodać do tego „czarne konie”, jak choćby koncept O!Shop, czyli sklepy convenience, które chciałby stworzyć koncern Orlen (dziś jest ich 274, gdyby jednak Orlen chciał stworzyć sklep przy każdej stacji benzynowej, ich liczba urosłaby do 1775). Inny nowy gracz, który może się pojawić na tym rynku, to OK.RUCH Food&go, czyli pomysł firmy RUCH na własną sieć sklepów z żywnością.
Zakaz handlu w niedziele wyszedł na dobre dużym sieciom. Upadek małych sklepów tworzy nową przestrzeń do podboju.Fot. Jakub Włodek / Agencja Gazeta
Beneficjenci zakazu
Dlaczego teraz? Zdaniem Kmiecia duży handel zyskał na ograniczeniu handlu w niedziele. Wcześniej analitycy wskazywali też program 500+, który pozwolił rodzinom na ponoszenie większych wydatków i w dużej mierze jest wydawany w większych sklepach. Niehandlowe niedziele sprawiły, że przesunęliśmy całotygodniowe zakupy na piątki i soboty, a w niedziele przestaliśmy chodzić do sklepów – również tych małych, które są otwarte.

– Kolejną rzeczą jest rosnąca składka ZUS, co nie dotyczy dużych sieci. Może się wydawać, że ta rosnąca o kilkadziesiąt złotych co parę miesięcy kwota, nie jest istotna – mówi Kmieć. – Ale w skali roku ona robi różnicę, czasem decydującą. Podobnie skomplikowany układ podatków VAT: dla sieci żaden problem, mała firma może się wyłożyć na banalnym błędzie. Mały zawsze odczuje też zmiany przepisów transportowych czy ubezpieczeniowych – wymienia analityk.

Nabierająca impetu ekspansja sieci to w sporej mierze wyścig o przestrzeń, z której znikają te małe, osiedlowe sklepy. – Ten kawałek tortu ma swoje granice. Korporacje walczą tu nie o przetrwanie, ile o maksymalizację zysków – wskazuje Kmieć.

Okazuje się przy okazji, że wielokrotnie zapowiadany przez ekspertów kres rozwoju sieci handlowych wciąż się oddala. – Wydawało nam się, że wykończy je internet. Potem, że dokona tego większa świadomość konsumentów. Nic takiego się nie stało, duże sieci stać na to, by się dostosować do każdych warunków, a gdy zabraknie pomysłów, wynająć ekspertów – kwituje ekspert ZPP. Najwyraźniej ten model może być aktualny jeszcze przez dobrych kilka lat.