Literacki Nobel dla ministra Błaszczaka. Śmigłowcom kupionym przez MON daleko do wizji ministra

Mariusz Janik
Polscy specjalsi są świetni i zasługują na to, aby dysponować najnowocześniejszym sprzętem. Od dzisiaj właśnie tak się stanie – zapowiadał minister obrony Mariusz Błaszczak, podsumowując zakup czterech maszyn Black Hawk na potrzeby resortu. Brzmi to, jakby w ręce polskich komandosów trafił produkt najwyższej jakości. Eksperci punktują jednak słabości zakupu: w gruncie rzeczy to, co zakupiono, to kolejny produkt przejściowy.
Minister obrony Mariusz Błaszczak na tle zakupionych śmigłowców Black Hawk S70i. Dopuścił się kilku nieprawdziwych stwierdzeń. To nie śmigłowiec gotowy do boju, a szkielet, wymagający dalszych modyfikacji. W dodatku nie powstaje w całości w Polsce - w Mie Fot. Patryk Ogorzałek / Agencja Gazeta
683 miliony złotych ma pochłonąć zakup czterech Black Hawków S-70i, sfinalizowany w piątek w PZL Mielec, a pierwsze z nich miałyby być gotowe już w grudniu br. Na ceremonii stawili się szef resortu i premier Mateusz Morawiecki. Według nich komandosi otrzymają „nowoczesne”, „polskie”, „sprawdzone w boju” maszyny.

Deklaracje te punktują na stronach gazeta.pl eksperci. Po pierwsze, kwestia tego, czy Black Hawk to Black Hawk. Wersja S-70i to po pierwsze pewna podstawowa wersja, na bazie której powstają dopiero wariacje, z których najsłynniejszą jest ta znana z dokonań US Army. Polacy dostaną jednak wersję podstawową, którą trzeba będzie dostosować.


Daleko od górnej półki
Minister poinformował, że maszyny są już dostosowane – o to jednak trudno, skoro zakup dopiero co sfinalizowano. Bardziej prawdopodobny wariant zakłada, że teraz zaczną się zakupy dodatkowego wyposażenia, bowiem S-70i jest w tej wersji całkowicie ogołocony z dodatków i po prostu nie nadaje się do działania w warunkach bojowych.

– Podana przez MON cena i termin dostaw wskazują, że nie chodzi o maszyny z górnej półki – wskazywał Mariusz Cielma, redaktor naczelny magazynu „Nowa Technika Wojskowa”. Jego zdaniem do grudnia br. dostawca może zaoferować albo sprzęt już częściowo wyprodukowany, w wersji podstawowej, albo zaoferować ekspresową produkcję tejże – ale bez specjalistycznych udogodnień na potrzeby komandosów.

Co do wyposażenia – MON nie ujawnił, co znajdzie się ostatecznie na pokładzie. Od tego zależy, czy mówimy rzeczywiście o maszynach „sprawdzonych w boju” – bowiem kraje korzystające z S-70i, w gruncie rzeczy używają dalece zmodyfikowanej wersji. Na razie zatem w boju sprawdzony jest co najwyżej kadłub zamówionych maszyn.

Mielec cienko przędzie
– Od pierwszej do ostatniej śrubki powstają w Polsce – miał też podkreślać szef rządu. W Mielcu powstają jednak tylko kabiny i części ogona. Rozmaite inne części przyjeżdżają do Polski z innych państw, w których są fabryki Lockheed Martin, bo w Mielcu jest „linia montażu końcowego”.

– To śmigłowce na wybory – przekonuje gazeta.pl. Po latach odwoływania przetargów i zakupów resort postanowił pokazać, że jest aktywny, więc zakupił maszyny, które będą w stanie przewieźć najwyżej 20 osób, jeżeli polecą wszystkie. Jeżeli mają uczestniczyć w operacjach, potrzebne będą dodatkowe dziesiątki milionów i miesiące pracy. Ale o tą ostatnią może chodzić: zakłady w Mielcu „cienko przędły” w ostatnich latach i być może rządowe zamówienie jest próbą rzucenia im koła ratunkowego.