Listonosze czują się upokarzani. Ich protest - "gołębia grypa" - rozlewa się na cały kraj
Listonosze masowo przechodzą na zwolnienia lekarskie, bo mają dość niskich pensji i coraz gorszych warunków pracy. Są miejsca, gdzie z ulic zniknęło aż 40 proc. doręczycieli. – Nie musimy oszukiwać lekarzy, każdy ma kłopoty ze zdrowiem – mówią.
Protest rozlewa się na cały kraj. Zdaniem organizatorów, w 20 miastach (m.in. w Częstochowie, Brzegu, Opolu, Wadowicach) absencje przekraczają 40 proc., są też miasta, gdzie do pracy nie przyszedł nikt.
Ile chcą pocztowcy?
Dziś na start na poczcie dostanie się ok. 1800 zł netto – to poziom tuż ponad płacą minimalną. Pracownicy domagają się 1000 zł podwyżki i płatnych nadgodzin. Dziś rzadko kiedy udaje im się skończyć dzień pracy po 8 godzinach. Wszystko zależy od wielkości rejonu, jaki mają obsłużyć. Jeśli jest spory, pracują nawet 10-11 godzin dziennie.
Na dodatek bardzo często muszą roznieść przesyłki nie tylko w swoim rejonie, ale i sąsiednim. Czarę goryczy przelewa fakt, że przełożeni wciskają im przesyłki reklamowe oraz towary, które listonosze mają sprzedawać, by dostać kilkadziesiąt złotych premii.
– Nie robię tego, bo mi wstyd. Wpychają nam mentosy, żarówki, pościel, portfele czy okulary i każą przy okazji sprzedawać adresatom. Jeśli cały urząd wyrobi normę, każdy dostaje 50 zł ekstra. Są naciski, żebyśmy kupili coś dla siebie, wtedy może się uda dobić do normy. Zainwestujesz 30 zł, dostaniesz 50. To upokarzające – mówi gazecie jeden z listonoszy.
Faktem jest, że Poczta ma coraz większe problemy z terminowym dostarczaniem przesyłek.