Taśmy Kaczyńskiego. To nie "Ojciec chrzestny", to gang Olsena w akcji życia
Na początku afery taśmowej wydawało się, że wychodzące powoli szczegóły dotyczące domniemanej biznesowej działalności pierwszego dewelopera Rzeczpospolitej to ujawnienie drugiej, silnej twarzy Jarosława Kaczyńskiego. Przynajmniej w takich barwach portret prezesa malowali jego akolici. Teraz okazuje się, że cała Srebrna to raczej biznesowy gang Olsena. Trochę śmieszny, trochę niebezpieczny, o zadziwiających metodach działania i zaskakująco mało skuteczny.
Szczegóły dotyczące działalności obu tych podmiotów tak bardzo się zacierają, że nie wiadomo dziś, które decyzje Kaczyński podejmuje jako osoba prywatna, które jako szef partii, a które jako przedstawiciel Srebrnej i instytutu imienia swojego śp. brata.
Wbrew temu, co usiłują nam przekazać poplecznicy Kaczyńskiego, to nie jest obraz sprawnego polityka i biznesmena. To kompletne pogubienie się w swoich rolach, powodujące opłakany w skutkach chaos. Przykład opisany dziś przez Wyborczą to kolejny dowód na to, że Kaczyński może faktycznie silną ręką sprawuje władzę nad partią, ale interesami i dobrostanem zarządzanego przez siebie majątku już nie.
Daleko od Corleone
Zdecydowanie nie jestem specjalistą od wręczania korzyści majątkowych w zamian za zgodę na podpis pod dokumentem. Mimo wszystko zrobiłbym to nieco inaczej, niż według zeznań austriackiego biznesmena dokonał tego Jarosław Kaczyński.
Wyciąganie kasy od znajomego biznesmena, by na jego oczach wręczyć kopertę człowiekowi, który w zamian ma się podpisać pod dokumentem… To nie brzmi jak scena z thrillera, ale komedii pomyłek. Gdzie prywatność, gdzie dyskrecja, gdzie unikanie świadków i zostawiania dowodów?
Birgfellner zeznał w prokuraturze, że Kaczyński polecił mu zdobycie 100 tysięcy w gotówce. Okazało się, że 50 tysięcy też będzie w porządku. Łatwo poszło, prawda? Ktoś, kto żąda 100 tysięcy tak łatwo schodzi z ceną o połowę? A potem Kaczyński praktycznie na oczach Birgfellnera wręcza jego pieniądze osobie, która podpisuje się na dokumencie i sprawa załatwiona.
Podczas przesłuchania Birgfellner powiedział, że 7 lutego 2018 przywiózł do centrali PiS owe 50 tys. zł w gotówce. Do wypłacenia tej kwoty miał go nakłonić prezes PiS Jarosław Kaczyński, który tego dnia powinien być zresztą w Sejmie.
Pieniądze przeznaczone były dla byłego księdza, Rafała Sawicza. To członek Rady Fundacji Instytutu im. Lecha Kaczyńskiego, został nim po śmierci apb. Gocłowskiego. Bez zgody Sawicza spółka Srebrna, na której gruncie miały stanąć wieżowce, nie mogłaby wejść w biznes deweloperski.
Pozostaje jeszcze jedno pytanie – co dalej z Sawiczem? Wszak ciągle pozostaje on członkiem Rady Fundacji Instytutu im. Lecha Kaczyńskiego. Czy bez podpisu człowieka, który zniknął, rada jest w stanie działać? A jeśli znowu będą potrzebować jego autografu na jakimś dokumencie? To dopiero będzie komedia...