To biurokratyczna rewolucja. Chcą rozrzucić urzędy centralne po całej Polsce
Wypchnięcie urzędów centralnych poza Warszawę. Dla jednych to czysty populizm i pomysł na wyborcze potrzeby, inni dopatrują się w nim sposobu na powstrzymanie degeneracji miast średniej wielkości, które dramatycznie szybko tracą atrakcyjność dla swoich mieszkańców. Delokalizacja, decentralizacja, deglomeracja – ani jedno z tych określeń nie brzmi chwytliwie, za to ich efekt jest podobny – to rewolucja w biurokracji.
Finansowana z pieniędzy publicznych i prywatnych Fundacja ma być wehikułem, wspierającym dostosowywanie polskich przedsiębiorstw do potrzeb nowych technologii. Jeden tylko detal będzie różnić tę publiczno-prywatną instytucję od innych: siedzibą organizacji będzie Radom. – Decyzja zapadła w ramach realizacji planu delokalizacji urzędów centralnych – informowała szefowa resortu przedsiębiorczości.
Zmiana sposobu myślenia o Polsce
Pomysł, żeby przynajmniej część centralnych instytucji „wyprowadzić” z Warszawy do mniejszych ośrodków krążył po politycznych salonach od kilku lat – przynajmniej od momentu, w którym zaczęto załamywać ręce nad losem niegdysiejszych miast wojewódzkich, dziś stopniowo pustoszejących. Częściowo próbowano zaradzić temu procesowi, np. rozdzielając kluczowe organy samorządowe: w województwie kujawsko-pomorskim wojewoda urzęduje w Bydgoszczy, za to marszałek województwa – w Toruniu.
Ideę deglomeracji podchwycili pod koniec ubiegłego roku eksperci krakowskiego Klubu Jagiellońskiego, instytutu postrzeganego jako bliski rządzącym Polską ugrupowaniom. Klub zaapelował do władz województwa małopolskiego o przeniesienie instytucji wojewódzkich do Tarnowa i Nowego Sącza, dwóch miast, których mieszkańcy coraz chętniej przenoszą się do Krakowa.
Klub Jagielloński postuluje, by krakowskie urzędy funkcjonujące dla województwa rozrzucić po Tarnowie i Nowym Sączu.•Fot. Mateusz Skwarczek / Agencja Gazeta
Kędzierski podkreśla degradację miast po reformie 1999 roku. Niegdyś Radom górował rozwojowo nad Kielcami – po zmianach role się odwróciły, co eksperci przypisują temu, że Radom stracił status miasta wojewódzkiego, Kielcom udało się go zachować. Podobną drogą stopniowej utraty znaczenia i atrakcyjności poszły inne miasta – choćby Częstochowa i Bielsko-Biała. Nawet Szczecin, który zachował wojewódzki status, utracił prestiż i wcześniejsze znaczenie.
– One nie potrafią znaleźć swojego miejsca. Nie mogą być już motorami rozwojowymi swoich regionów, bo uciekły im instytucje publiczne, a za nimi również te prywatne – podkreśla Kędzierski. – Tymczasem każde miasto ma określony potencjał – dodaje. Podobnych argumentów używają dziś też politycy Porozumienia, partii Jarosława Gowina, oraz Wiosny Roberta Biedronia. Obie formacje wzięły deglomerację na sztandary. No i rzecz jasna, Bezpartyjni Samorządowcy.
Błędne koło
W nadziei na zdobycie głosów mieszkańców tych mniejszych ośrodków, jak przekonują niektórzy eksperci. – Delokalizacja to absolutnie populistyczny pomysł – mówi nam prof. Eugeniusz Sobczak, specjalista w dziedzinie polityki samorządowej i wykładowca Wydziału Administracji i Nauk Społecznych Politechniki Warszawskiej.
Polska Agencja Kosmiczna raczej nie przyczyniła się do rozwoju Gdańska. Ale też mu nie zaszkodziła.•Fot. Renata Dąbrowska / Agencja Gazeta
Cóż, dla Klubu Jagiellońskiego to argumentacja błędnego koła: póki nie przeniesiemy urzędów, nie będziemy wiedzieć, kogo zatrudnią. – Są instytucje, jak UODO, które niekoniecznie muszą funkcjonować w Warszawie, bo i tak większość ich działań odbywa się drogą internetową – mówi nam Kędzierski. Zresztą, i dla niego deglomeracja nie powinna być procesem przypadkowym.
– Chodzi o uczelnie albo przemysł, które pozwoliłyby odnaleźć jakąś synergię między instytucjami zdecentralizowanymi a tymi, które już tam są – dowodzi. W tym konkretnym przypadku prof. Sobczak też jest skłonny dostrzec pozytywne strony. – Rozproszenie ma jeszcze jakiś sens w przypadku instytucji, które np. mogłyby współpracować i łączyć siły z lokalnym ośrodkiem naukowym. Jeżeli Polska Agencja Kosmiczna ma dobre warunki do pracy w Gdańsku, to niech tam działa – podkreśla badacz.
Kwestia prestiżu
Ale na tym podobieństwa się kończą. – Jakakolwiek przeprowadzka powinna służyć rozwojowi. Trudno uwierzyć, by rozproszenie urzędów administracji publicznej po całym kraju temu rozwojowi pomogło – protestuje Sobczak, przypominając, że rozdzielenie urzędów wojewódzkich i marszałkowskich (jak w wspomnianym przypadku woj. kujawsko-pomorskiego albo lubuskiego) przyniosło urzędnikom tylko utrudnienia w funkcjonowaniu i komunikacji.
Decyzją ministerstwa przedsiębiorczości siedzibą Fundacji Platforma Przemysłu Przyszłości będzie Radom.•Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
– A skoro można działać w Radomiu czy Kaliszu, to i lokalna firma nie musi koniecznie przenosić się do Warszawy, gdy już zacznie rosnąć – dodaje. – Bez przeniesienia pewnych instytucji publicznych do mniejszych miejscowości, ciężko będzie wytworzyć taki impuls, który umożliwi rozsądną decentralizację Polski, którą łatwiej „sprzedaje się” pod hasłem deglomeracji urzędów – podsumowuje.
Ekspert wskazuje zresztą, że korzyści miałyby być obustronne. – Wiele urzędów nie ma w Warszawie swoich budynków, UODO wynajmuje pomieszczenia w biurowcu na Muranowie. Wynajęcie ich w małym mieście byłoby znacznie tańsze – twierdzi. – Podobnie z wynagrodzeniami: to, co w Warszawie nie jest zachęcające, mogłoby w Radomiu stanowić niezłą propozycję, tam koszty życia są mniejsze – dorzuca.
Bez względu na to, do której z tych argumentacji się przychylimy, nikt nie ma wątpliwości, że deglomeracja byłaby wielkim – i zapewne bardzo kosztownym – eksperymentem. Pytanie, czy w obecnych okolicznościach będzie nas na taki eksperyment stać.