Oni jako następni wyjdą na ulice. Od strajku nauczycieli zależy więcej, niż się wydaje

Mariusz Janik
Pozornie udało się zaspokoić roszczenia lekarzy-rezydentów, policjanci wywalczyli ustępstwa po kilku tygodniach patrzenia przez palce na wykroczenia kierowców, niepewnym rozejmem skończył się też strajk w PLL LOT. Ale to był ledwie wierzchołek góry lodowej: choć dziś głośno przede wszystkim o strajku nauczycieli, to w długiej kolejce po podwyżki stoją tysiące innych pracowników opłacanych z budżetowych pieniędzy.
Protest poparcia dla strajkujących nauczycieli w Lublinie. Jest więcej grup zawodowych, które uważnie im się przyglądają, od efektu strajku uzależniając własne protesty. Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
– Ludzie muszą dorabiać, żeby utrzymać rodzinę. Wstyd! – protestował jeden z pracowników państwowej spółki Orlen Serwis, uzasadniając narastającą w firmie gorycz. – Niedobór środków na publiczną ochronę zdrowia to nie to samo, co brak środków na połączenia autobusowe czy wyprawkę dla ucznia – piszą protestujący właśnie lekarze w manifeście. – Urzędnicy przestaną wypłacać 500+ – spekuluje na temat zbliżającego się protestu urzędników pomocy społecznej dziennik „Super Express”.

Niewątpliwie, Polska patrzy dziś na nauczycieli. Żadna akcja protestacyjna nie miała w sieci tak wielkiego odzewu: poparcie dla belfrów wyrażają celebryci, naukowcy, rodzice, uczniowie. Wygląda to tak, jakby Polska spektakularnie stanęła murem za nauczycielami. Problem w tym, że nie wszyscy muszą postrzegać to w ten sam sposób. Protest nauczycieli może być dla części rozgoryczonych pracowników budżetówki wzorem działania w (niedalekiej) przyszłości.


Albo sygnałem, że ich roszczenia są skazane na niepowodzenie. – Nawet jeżeli inne grupy zawodowe, które czują się pokrzywdzone w związku z rozwieraniem się nożyc płacowych między sferą budżetową a prywatnym biznesem, przystąpią do jakiegoś strajku, to nie na zasadzie solidarności z nauczycielami – podsumowuje w rozmowie z INNPoland.pl Janusz Czapiński, socjolog i szef badania „Diagnoza Społeczna – Warunki i jakość życia Polaków”.

– We wszystkich tych grupach panuje takie przekonanie, że „jeśli oni dostaną, to my nie dostaniemy, dla innych nie wystarczy” – mówi Czapiński.
Strajk pracowników sądów i prokuratur. Domagają się oni podwyżek nie mniejszych niż nauczyciele.Fot. Jakub Orzechowski / Agencja Gazeta
Pracownicy sądownictwa: dbamy o zdrowie
Hasła bywają łudzące. „Dbamy o zdrowie innych” – tak ochrzcili swoją akcję pracownicy sądów, którzy planują w przyszły wtorek oddawać krew w stacjach krwiodawstwa i mobilnych punktach poboru. Dobrze, że jest też kontekst: „sądownictwu i prokuraturze grozi zawał”.

Akurat pracownicy sądów i prokuratur szczęścia nie mają. Choć ich protest trwa już od wielu dni, to daleko mu do spektakularności nauczycielskiego strajku. Pracownicy wymiaru sprawiedliwości manifestują przed urzędami wojewódzkimi, ale nie zdołali przyciągnąć choćby odrobiny tej uwagi, jaką zaskarbili sobie nauczyciele.

A postulaty mają podobne – chcieliby podwyżki płac o 1000 złotych. Ich pensje zostały zamrożone w 2008 r. aż do czasu zmiany władzy w 2015 r. Ale nawet ówczesne „odmrożenie” nie spowodowało, by siła nabywcza ich dzisiejszych płac była równa tej z 2008 r. Średnie wynagrodzenie brutto pracowników 357 prokuratur rejonowych to 1870 zł, a okręgowych – 2500 zł, jak podaje dziennik „Rzeczpospolita” (dane Związku Zawodowego Prokuratorów i Pracowników Prokuratury RP).

Służba zdrowia: ludzie umierają na dyżurach
Na fali strajkowej mogą wkrótce popłynąć lekarze. Protest rezydentów skończył się umiarkowanym sukcesem: niby uzgodniono podwyżki, ale część placówek wyższych pensji nie wypłaca, inne szukają sposobów, by odebrać je po wypłacie. Zresztą, służba zdrowia to nie tylko lekarze-rezydenci.

Dlatego w służbie zdrowia wrze. Pod koniec marca wystartowała kampania pod hasłem „Nie dla poniżania pacjentów i lekarzy”, na billboardach można przeczytać „pacjenci w kolejkach i lekarze na dyżurach umierają. Rządzący, opamiętajcie się”. „Piątka Kaczyńskiego” dodatkowo rozpaliła emocje. – Dzisiaj okazuje się, że pieniądze są, tylko leczenie Polaków nie jest priorytetem rządu – piszą lekarze.
Policjanci przez wiele tygodni nie wystawiali mandatów, głównie dlatego, że im prawo do strajku nie przysługuje. Taktyka okazała się jednak równie skuteczna.Fot. Piotr Skórnicki / Agencja Gazeta
– 40 mld złotych kosztować ma realizacja tzw. piątki Kaczyńskiego. Premier zachowuje się jak marzyciel. Pieniędzy naprawdę brakuje i ludzie umierają w kolejkach – konkluduje szef Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy, Krzysztof Bukiel.

Celnicy, pogranicznicy, więziennictwo, państwowe firmy
Krótki przegląd strajków podejmowanych w ubiegłym roku pokazuje, gdzie jeszcze mogą znajdować się słabe punkty budżetówki. Choć w sporej mierze postulaty protestujących zostały spełnione, niedosyt jednak bywa wciąż odczuwalny. I tak rekordowe podwyżki mają otrzymać celnicy, którzy jeszcze pod koniec listopada zagrozili rządowi strajkiem włoskim i „celną grypą” (czyli masowym braniem L4).

To w KAS, tymczasem MSWiA zgodziło się też po kilku miesiącach sporów na 655 zł brutto podwyżki dla służb mundurowych (a zatem i pograniczników, którzy nie mieli takich możliwości, jakie mandaty dają policjantom, za to grozili paraliżem wschodniej granicy Polski). Za tym ma pójść kolejna podwyżka – 500 zł brutto – w 2020 r.

– Rząd wprowadza nowe programy a pieniądze, które idą na ich obsługę, nie trafiają do pracowników, lecz są przez gminy wykorzystywane na inne cele – dowodził na łamach „Super Expressu” Paweł Maczyński z Polskiej Federacji Związkowej Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej. Pracownicy socjalni demonstrowali przed Ministerstwem Rodziny i grozili jesiennym strajkiem. Jego perspektywę odwleczono, ale nie zażegnano.

Jak informował pod koniec lutego portal InfoSecurity24.pl obiecanych podwyżek wciąż nie mogli doczekać się pracownicy więziennictwa. Mieli otrzymać pieniądze porównywalne do tych, jakie mundurowym przyznało MSWiA – dzięki temu zeszłej jesieni udało się zdusić plany zorganizowania strajku. Teraz może się skończyć na próbie zmuszenia resortu sprawiedliwości do realizacji obietnic.
Negocjacje taksówkarzy z rządzącymi.Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Na koniec warto jeszcze wspomnieć o innych, z pozoru niewielkich, punktach zapalnych. To pojedyncze przedsiębiorstwa czy instytucje, w których toczy się bój o podwyżki. O strajku wspominali choćby pracownicy największej spółki w Grupie Orlen, Orlen Serwis. – Orlen i Anwil co chwila chwalą się zyskami i wzrostem produkcji, umowami sponsorskimi, my mamy z tego praktycznie nic, chociaż na te zyski pracujemy – kwitował w lokalnych mediach we Włocławku pracownik firmy. – Gorycz wśród załogi rośnie. Nie wiem, czym to się skończy: pikietą, strajkiem? – dopytywał.

W PKS w Szczecinku groźne pomruki przerodziły się już w strajk kierowców, który skończył się komunikacyjnym paraliżem regionu – autobusy po prostu nie jeździły.

Kiepsko uczą, żeby dawać korki
Czapiński wyklucza, żeby ktoś stanął przy nauczycielach z czystej solidarności z tą grupą zawodową. – Szansa na strajk taki, jak w 1980 r., jest zerowa. Dziś nie ma wspólnego wroga, grupy z roszczeniami nie mają zamiaru traktować Jarosława Kaczyńskiego czy PiS jako jakiegoś zła wcielonego – dodaje socjolog.

Sceptycznie wypowiada się też o poparciu społecznym. – Jest poparcie deklaratywne, nie idą za nim czyny. Większość społeczeństwa może przyznaje nauczycielom rację: „mają rację, płace są niskie”. Ale niemała grupa mówi z kolei, że „nie jest im źle: kiepsko uczą, bo dzięki temu mają więcej korków, robią na tym drugą pensję” – kwituje z nutą ironii Czapiński.

Z drugiej strony socjolog nie spodziewa się szybkiego końca sporu wokół zarobków nauczycieli. – Ten strajk przykrywa rozmaite kontrowersje związane z PiS, kto dziś mówi choćby o „dwóch wieżach” – zastrzega. – Ale koniec sporu da się przewidzieć. Zakładam, że rząd nie ustąpi, a ponieważ nie ustąpi, strajk nie będzie zachętą dla innych grup zawodowych – ucina.