"Ten rynek w Polsce to chaos". Niebezpieczne zabiegi, po których kobietom "pękają piersi"

Patrycja Wszeborowska
Pękające piersi, niegojące się rany, martwica, gronkowiec, sepsa, a w ostateczności usunięcie piersi. Część pacjentek klinik medycyny estetycznej dziś boi się wychodzić z domu, cierpi na głęboką depresję, a nawet jest niepełnosprawna. Piękne zdjęcia szeroko uśmiechniętych kobiet po - niby nieinwazyjnych - zabiegach nie pokazują makabrycznych efektów tych, które nie do końca się udały.
Rynek medycyny estetycznej nie jest uregulowany. Z tego powodu zdarza się, że osoby wykonujące - niby nieinwazyjny - zabieg, nie potrafią naprawić jego negatywnych skutków. 123rf.com
Reklama dźwignią handlu
Dużą odpowiedzialność za ten stan może ponosić reklama. Większość z nas kojarzy reklamy leków, na końcu których słyszymy bełkot lektora, czytającego naprędce przeciwwskazania. Reguluje to odpowiednia ustawa prawna.

Niestety, takiego obowiązku nie ma w przypadku wyrobów medycznych, do których należą substancje wstrzykiwane pacjentkom w gabinetach piękności. A luka jest chętnie wykorzystywana. W końcu pacjentka z drastycznymi powikłaniami po zabiegu powiększenia piersi nie prezentowałaby się zbyt ładnie na ulotce reklamowej.


Mimo to wydawałoby się, że zachęcona reklamą pacjentka o niebezpieczeństwach dowie się w gabinecie, zanim zabieg zostanie przeprowadzony. Bywa inaczej.

– Każdy lekarz jest zobowiązany do informowania pacjenta o ryzyku związanym z leczeniem. Jest to nierozerwalnie związane z pojęciem świadomej zgody na leczenie. Niestety nie wszyscy o tym informują, pytanie tylko czy nie chcą, czy nie wiedzą o tych powikłaniach – mówi INNPoland.pl dr Michał Charytonowicz, chirurg plastyczny z kliniki Dr Szczyt.

– Zabieg czy też branie leków zawsze związane jest w przypadku leków z działaniami niepożądanymi, a w przypadku wyrobów medycznych z ryzykiem incydentów medycznych – dodaje farmakolog dr Leszek Borkowski. – I takie incydenty się zdarzają. Nie można wcześniej przewidzieć, kiedy on się wydarzy i uprzedzić pacjentkę, żeby nie robiła zabiegu – ostrzega.

Aquafilling
Makabryczne historie kobiet, których życia zmieniły się w piekło po zabiegu o nazwie Aquafilling, opisała dziennikarka „Gazety Wyborczej” Aleksandra Szyłło. Ofiarom zabiegu wstrzyknięty w piersi preparat migrował po całym ciele, niejednokrotnie doprowadzając do poważnych zakażeń, a nawet pękania piersi. Niektórym piersi amputowano, część wciąż walczy, chcąc uniknąć ostateczności.

Kobiety twierdzą, że o powikłaniach nie zostały poinformowane. Twierdzą, że lekarze, którzy wykonywali zabiegi, brali je na stół bez wcześniejszego wykonania wywiadu medycznego. Podobno słowem nie zająknęli się, że po zabiegu coś może być nie tak.

– To nie były powikłania, ani incydenty medyczne tylko działania niepożądane, które mogą się zdarzyć, ponieważ podczas badań preparatu zostały zaobserwowane i są opisane w ulotce preparatu – tłumaczy INNPoland,pl dr Maciej Rogala z kliniki Gold Clinic, który przeprowadzał części opisanych pacjentek zabiegi wstrzykiwania Aquafillingu.
Zabieg Aquafillingu jest kontrowersyjny. Pojawiają się wątpliwości, czy posiada on certyfikat CE, przeciwne jemu jest również Towarzystwo Chirurgii Plastycznej.123rf.com

Twierdzi, że wywiadu w „GW” nie czytał, opowiadali mu o nim wyłącznie znajomi. Zapewnia też, że u niego w klinice każda pacjentka przed wykonaniem zabiegu została poinformowana o "działaniach niepożądanych".

Nie "powikłania", a "działania niepożądane"
– Wybuchające piersi są kompletną bzdurą – twierdzi lekarz anestezjolog. – Działania niepożądane, które mogą się wydarzyć, są trzy. Pierwsze - niezagojenie czy niezarośnięcie się miejsca wkłucia, przez co to miejsce dłużej się goi. Drugie to możliwość przemieszczenia się preparatu poza pierś. Spowodowane jest to silnym urazem czy uderzeniem w pierś - miałem pacjentki, które doznały urazu piersi np. podczas surfingu czy treningu krav magi – wyjaśnia.

– Trzecia rzecz to kwestia więzadła piersiowego, które powinno być jednorodne. Mimo że pacjentki mają zalecone USG piersi, nie jesteśmy w stanie ocenić, czy te wiązadło ma jakieś szczeliny, czy jest jedną tkanką, która nie ma żadnych dziurek. Wiem o czterech czy pięciu przypadkach w Polsce, gdy pod piersią zrobiła się kieszonka z preparatu, ponieważ w więzadle była szczelina. Wtedy zaszywało się to więzadło i to rozwiązywało problem. Tylko u jednej pacjentki, mojej zresztą, okazało się, że to więzadło jest całe jak sito, więc usunęliśmy preparat z obu piersi – dodaje lekarz.

Na koniec przypomina sobie o jeszcze jednym powikłaniu - reakcji zapalnej organizmu na ciało obce. Jak twierdzi dr Rogala, wszystkim swoim pacjentkom wykonywał posiew. Okazywało się, że nie było w nim zakażenia bakteryjnego czy wirusowego, a jedynie „przesięk surowiczy”, który był reakcją organizmu na ciało obce.

– Podejrzewamy, że pacjentki z chorobami autoimmunologicznymi, np. Hashimoto, są bardziej narażone na takie stany zapalne, dlatego nie wykonujemy im tych zabiegów. Stany zapalne mogą wystąpić u każdego pacjenta – wyjaśnia.

Opisane kobiety po zabiegu Aquafillingu nie mogą mieć kolejnych dzieci ani uprawiać sportu. Część nie wychodzi z domu, gdyż preparat zdeformował im twarze, część zmaga się z gronkowcem lub chorobami autoimmunologicznymi. Pozostałe faszerują się sterydami czy antydepresantami, by jakoś przetrwać dni w nieustannym fizycznym bólu i, może nawet jeszcze bardziej bolesnym, poczuciu wstydu.

Substancje nie bardziej skontrolowane niż płyn do podłóg
Z raportu brytyjskiego ministerstwa zdrowia z 2013 r. wynika, że jakość produktów wstrzykiwanych pod skórę podczas niechirurgicznych zabiegów plastycznych pozostawia wiele do życzenia, a wręcz jest „nie bardziej kontrolowana niż skład płynu do mycia podłóg”.

Z opinią tą nie zgadza się farmakolog dr Borkowski, który twierdzi, że rynek pojawiających się substancji jest pod kontrolą Unii Europejskiej.

– Rynek wyrobów medycznych trafiających do gabinetów medycyny estetycznej jest w Polsce skontrolowany. Wytwórca czy importer zgłasza się do jednostki notyfikującej z odpowiednimi dokumentami opisującymi wyrób, włączając w to opis kliniczny. Wyroby do implantacji są regulowane pod szczególnym rygorem – wyjaśnia.
Niektóre kobiety marzą o powiększeniu piersi. Z powodu braku środków finansowych lub strachu przed "cięciem" decydują się na tańsze, rzekomo "nieinwazyjne" metody.123rf.com

– Nadany certyfikat CE oznacza, że jest uzasadnione bezpieczeństwo stosowania. Zawsze jest to tak zwany "plan zarządzania ryzykiem" - patrzymy, co złego może zrobić preparat i co dobrego. Jeżeli więcej robi dobrego, to wtedy dostaje certyfikacje – dodaje.

Jak twierdzi, Aquafilling to skontrolowany wyrób medyczny, który znak CE posiada. Jednak producent substancji, a także Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych, informują na stronach, że jej certyfikat wygasł w marcu 2017 r., dlatego preparat przestał być dystrybuowany. Ale najwyraźniej nie w Polsce. Tu wciąż wykonywane są zabiegi z jego użyciem.

Stanowisko samorządu lekarzy chirurgów
Poszukując informacji na temat Aquafillingu dowiadujemy się, że zmienił on nazwę na Los Deline. Jak wyjaśnia producent na stronie „decyzja o zmianie nazwy preparatu spowodowana była pojawiającymi się na rynku innymi wypełniaczami, które swoją nazwą mogły kojarzyć się z marką Aquafilling i tym samym wprowadzać konsumentów w błąd”.

Na stronie producent zapewnia, że zmiana nazwy nie jest powiązana ze zmianami właściwości produktu, które pozostają takie same. Dowiadujemy się również, że preparat jest neutralny i biokompatybilny z ludzkimi tkankami.

– Nie sądzę, żeby jakikolwiek chirurg plastyk w Polsce podjął się wykonania Aquafillingu, bo nawet Polskie Towarzystwo Chirurgii Plastycznej, Rekonstrukcyjnej i Estetycznej (PTChiPRE) walczy z tym preparatem już od paru dobrych lat – mówi INNPoland.pl dr Michał Charytonowicz, chirurg plastyczny z kliniki Dr Szczyt.

Rzeczywiście, na stronie PTChiPRE jest oświadczenie dotyczące preparatu Aquafilling / Los Deline. Samorząd lekarzy z odpowiednią specjalizacją wystąpił w tej sprawie do nadzoru farmaceutycznego.

– Z pisma z Departamentu Nadzoru i Badań Klinicznych Wyrobów Medycznych Urzędu Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych wynika, iż przedmiotowy preparat po 22 marca 2017 r. nie powinien być już wprowadzany do obrotu rynkowego – czytamy.

Jak tłumaczy dr Charytonowicz, obecnie jedynymi, bezpiecznymi i zbadanymi sposobami powiększania i modelowania piersi są implanty silikonowe oraz przeszczep własnej tkanki tłuszczowej.

– Infekcję preparatu, który integruje się z tkankami i nie otorbia, jak Aquafilling, bardzo trudno opanować. Preparatu nie sposób w całości usunąć z piersi, co w przypadku infekcji ma kluczowe znaczenie. Jedyne, co pozostaje to drenaż piersi, nacinanie i wielokrotne płukanie. Często infekcja jest tak rozległa, że jedynym wyjściem jest po prostu mastektomia – mówi.

Gdy pracował jeszcze w klinice akademickiej, wielokrotnie miał do czynienia z pacjentkami leczonymi po zabiegu Aquafillingu.

– Żaden z tych lekarzy, którzy wykonują ten zabieg, nie leczy powikłań. I to jest największa tragedia tych kobiet. Bo jeśli ktoś by leczył tego typu powikłania, to musiałby nie być przy zdrowych zmysłach, żeby lecząc choćby jedną taką pacjentkę, podać ten preparat jeszcze raz – kwituje.
Obecnie bezpiecznymi sposobami powiększenia piersi są silikonowe implanty lub przeszczep własnej tkanki tłuszczowej. Inne metody nie są akceptowane przez renomowanych chirurgów plastyków.123rf.com

Kto wykonuje zabiegi plastyczne
Dynamicznie rozwijająca się i coraz bogatsza oferta na rynku medycyny estetycznej kusi potencjalne pacjentki nowymi, reklamowanymi jako "nieinwazyjne” rozwiązaniami.

– Niestety, za tymi zmianami nie nadąża prawo – przyznaje w rozmowie z INNPoland.pl prawnik Wojciech Brochwicz. – Zdaniem kosmetologów zabiegi upiększające nie są świadczeniami zdrowotnymi w rozumieniu prawa, a więc na ich przeprowadzanie nie ma lekarskiego monopolu. Niestety, taka interpretacja prawa prowadzi w praktyce do dopuszczenia osób bez profesjonalnej wiedzy medycznej do zabiegów związanych z dużym stopniem zdrowotnego ryzyka – tłumaczy.

Karygodny brak regulacji w obszarze medycyny estetycznej sprawia, że co jakiś czas podejmowany jest temat uporządkowania rynku. W zeszłym roku wzmógł się spór między środowiskiem lekarskim a kosmetologicznym. Ministerstwo Zdrowia oraz część środowiska lekarskiego grzmiała, by medycynę estetyczną mogli wykonywać wyłącznie lekarze, odbierając uprawnienia kosmetyczkom i kosmetologom.

Duża część optowała również za tym, by zabiegi wykonywali wyłącznie dermatolodzy, chirurdzy i chirurdzy plastycy, a nie wszyscy z tytułem doktora medycyny, tak jak ma to miejsce dziś. Bo to w praktyce oznacza, że zabieg plastyczny może wykonać każdy lekarz - rodzinny czy stomatolog. Wystarczy, że przejdzie odpowiedni kurs.

– Niestety w Polsce rynek jest bardzo dziki. Istnieje grupa pacjentów, którym zależy na tym, żeby było bezpiecznie, żeby to była usługa wysokiej jakości i oni rzeczywiście idą do renomowanych gabinetów medycyny estetycznej czy chirurgów plastyków. Jest również grupa ludzi, którym zależy, żeby było tanio i dlatego stworzył się rynek, na którym takie zabiegi wykonują kosmetyczki oraz lekarze bez specjalizacji albo ze specjalizacją, która kompletnie nie jest specjalizacją zabiegową, jak np. pediatria czy stomatologia – mówi dr Charytonowicz.

Jak zauważa, nie istnieją prawne uregulowania, które ścigałyby takie praktyki. I nie muszą, dopóki wszystko jest w porządku, a zabiegi się udają. Problem pojawia się dopiero, gdy nastąpi błąd w sztuce.

– Infekcja czy niepożądane zdarzenie mogą zdarzyć się każdemu, nawet chirurgowi plastykowi, nieważne jak dobrze był szkolony. My jednak jesteśmy również szkoleni w tym, jak sobie radzić z tego typu powikłaniami i co wtedy zrobić, żeby pacjenta nie zostawić samemu sobie. Natomiast kosmetyczka lub lekarz bez odpowiedniej specjalizacji w takiej sytuacji rozłoży ręce i wyśle pacjenta do szpitala lub innego lekarza. Jest to dla mnie kompletnie nieetyczne. Każdy lekarz ma prawo wykonać zabieg pod warunkiem, że jest gotowy i ma wiedzę, jak leczyć negatywne następstwa tego zabiegu – mówi.

Odszkodowania dla ofiar medycyny estetycznej
Jak zauważa prawnik Wojciech Brochwicz, „w tej chwili nie sposób byłoby uogólniać, co do kierunków orzecznictwa polskich sądów. – Procesów sądowych o błędy w sztuce podczas zabiegów medycyny estetycznej jest jak dotąd bardzo mało. Nie istnieje jakaś jedna, utrwalona linia orzecznicza – przyznaje.

– Na szczęście, za sprawą rozporządzenia Unii Europejskiej z 2017 r., które zacznie obowiązywać w 2020 r., lekarze uzyskają niemal całkowitą wyłączność na wszelkie
zabiegi, w czasie których dochodzi do naruszenia naskórka. Rozporządzenie wprowadza też rygorystyczne regulacje co do sprzętu oraz jakości substancji aplikowanych pacjentom w trakcie zabiegów medycyny estetycznej. Nim do tego dojdzie, mamy chaos – kwituje prawnik.