"Przedwyborcza ściema" w fikcyjnym budżecie. Czeka nas fala podwyżek podatków
Zbliżają się wybory, więc nie wolno drażnić podatników. Z tego powodu rząd Morawieckiego przedstawił "fikcyjny budżet", który później w roku podatkowym może ulec sporym przeobrażeniom. Te z kolei nie przypadną do gustu wyborcom.
Rząd Morawieckiego nie chce już żyć na kredyt i rok 2020 ogłasza rokiem bez deficytu. Zrównoważony projekt budżetu państwa, czyli taki, w którym państwo nie musi pożyczać pieniędzy, by zrealizować konieczne wydatki, Rada Ministrów przedstawiła we wtorek.
Tak ambitnego planu finansowego nie było już od 30 lat. Pomysł wydaje się tym bardziej zaskakujący, biorąc pod uwagę spowolnienie gospodarcze, w obliczu którego większość światowych rządów zwiększa wydatki i deficyty, dając w ten sposób gospodarce impuls rozwojowy.
Budżet fikcyjny
Skąd rząd weźmie pieniądze na brak dziury? Oczywiście - z naszych kieszeni. Oficjalnie środki mają powędrować do kasy dzięki opłacie przekształceniowej z tytułu zamiany OFE na IKE, co ma przynieść państwowej kasie 9,6 mld zł. Dodatkowymi źródłami finansowania budżetu mają być poprawa ściągalności podatków i składek do ZUS, a także obowiązkowy split payment i system STIR, uniemożliwiający wykorzystywanie banków w przestępstwach finansowych.
Prof. Leszek Balcerowicz na Twitterze wprost nazywa to „zarazą” w Ministerstwie Finansów i zauważa, że „teraz mogą tylko kłamać”. Z kolei Jarosław Neneman, b. wiceminister finansów w trzech rządach (PO-PSL w latach 2014-15, PiS w roku 2006 i SLD w latach 2004-5) w rozmowie z INNPoland.pl twierdzi, że „mówiąc kolokwialnie, jest to przedwyborcza ściema”.
– Wydaje się to nierealne - rząd nie zakłada wzrostu wydatków przy dość sporej jak na ostatnie lata inflacji oraz pokaźnym wzroście gospodarczym - nominalne PKB urośnie o 6-7 proc. - i jednocześnie oczekuje, że dysponenci środków w ministerstwach złożą zapotrzebowanie na poziomie minionych lat, a nawet niższe – ocenia.
Co więcej, według medialnych doniesień proponowany budżet ma być mistyfikacją. Projekt jest tratowany na razie jako wolna propozycja, która musi powstać z powodu nadchodzących wyborów i goniących terminów, jednak większość pozycji ulegnie zmianom. – To budżet fikcyjny, bo po wyborach - niezależnie od tego, kto będzie rządził, zostanie zmieniony – mówi informator „DGP”.
Podobnego zdania jest Neneman. – Zdaje się, że to, co widzimy, nijak będzie miało się do rzeczywistości, którą zobaczymy w listopadzie - czyli szybkiej nowelizacji budżetu i, dość racjonalnego zresztą, zwiększania wydatków bądź podatków. Bowiem mam wrażenie, że finansowanie budżetu opowieściami o uszczelnianiu, powoli się wyczerpuje – komentuje.
Wyższe podatki, niższa popularność
Jak wskazuje, okres przedwyborczy nie sprzyja podnoszeniu podatków, choćby nawet miało to sens.
– To urok demokracji - w roku wyborczym podatków nie podnosimy, albo, jak robi to obecna władza, podnosimy i udajemy, że nie. Tak było chociażby w kwestii opłaty emisyjnej w paliwach i rzekomym przenoszeniu kosztów na koncerny paliwowe czy podnoszenia podatków "obcym", takim jak supermarkety czy banki. Ostatecznie za każdą podwyżkę podatków w firmie zapłaci nie biznes, a człowiek - klient lub pracownik – tłumaczy b. wiceminister.
W wygasającej kadencji wysokie wydatki zbiegły się z najwyższym wzrostem gospodarczym, co w 2018 r. pozwoliło rządowi zwiększyć rosnący dług państwa „tylko” o ok. 10 mld zł, jak zauważa Joanna Solska z „Polityki. Teraz zaś, gdy gospodarka spowalnia, mniejsza kwota wpływająca do budżetu zbiegnie się z wyższymi o 30-40 mld zł wydatkami.
„Pieniądze z ostatecznej likwidacji OFE za rok się skończą, zacznie się fala podwyżek podatków. Trzeba będzie zacząć odbierać Polakom to, co wcześniej dostali” – prognozuje publicystka.
Wątpliwości wzbudza również fakt przewidywanej zmiany budżetu. Bo choć każdy budżet można zmieniać i nowelizować, istotna jest przyczyna, która za tymi modyfikacjami leży.
– Pytanie, na ile owa nowelizacja budżetu będzie wynikać ze zmiany realiów gospodarczych, np. kryzysu, a na ile z wyrachowania politycznego. Jeśli z tego drugiego - to nie w taki sposób powinno się sterować finansami publicznymi. Polityka ma swoje prawa, a standardy solidnej legislacji czy informowania przedsiębiorców o tym, co ich spotka za pół roku, powinny być priorytetem. Tymczasem temat zniesienia 30-krotności podnosi się i zdejmuje, nie interesując się, ile będzie to kosztowało przedsiębiorców, którzy będą chcieli zatrudnić wysoko kwalifikowanych pracowników – wyjaśnia Jarosław Neneman.
Chaos w gospodarce
Poza tym częste i szybkie zmiany budżetu nie są dla państwowej gospodarki zdrowe. Jak wskazuje ekonomista, pojawianie się istotnych pozycji po stronie podatkowej i wydatkowej w trakcie roku budżetowego, jest rujnujące.
– Po stronie wydatkowej wydaje się to być zabezpieczone za pomocą rezerw, jednak po stronie podatkowej wydarzają się rzeczy urągające wszelkim zasadom legislacji i zdrowemu rozsądkowi. Zwalnianie grupy podatników poniżej 26 r. ż. z płacenia PIT-u w trakcie roku jest zwyczajnie bezmyślne, nie wspominając o samym pomyśle. Choć, jak pokazuje doświadczenie, jest to całkiem skuteczne politycznie - przynajmniej na krótką metę – kwituje polityk.