Gospodarka "jakby jutra miało nie być". Takie będą konsekwencje PiS-owego populizmu

Katarzyna Florencka
Koszt PiS-owskiego populizmu poniosą głównie przedsiębiorcy. Ci w końcu zaczną kombinować, rozkwitnie nam szara strefa, pensje pod stołem, zwolnienia. To dające się przewidzieć konsekwencje szybkiego skoku płacy minimalnej. A im dalej w las, tym gorzej.
Koszty drastycznego podwyższenia płacy minimalnej poniosą przede wszystkim przedsiębiorcy. Konsekwencje - i to negatywne - dotkną najsłabiej zarabiających. Mateusz Morawiecki mimo to chwali ten pomysł. Fot. Adrianna Bochenek / Agencja Gazeta
Kto zapłaci za podwyżkę pensji minimalnej?
W kwestii tego, kto zasponsoruje nowy pomysł PiS, eksperci nie mają wątpliwości. Ciężar tej odpowiedzialności spadnie na pracodawców.

– Podwyżkę płacy minimalnej sfinansują przede wszystkim przedsiębiorcy – to głównie w nich będzie uderzać. Każda podwyżka o 100 zł minimalnej pensji brutto z kosztami po stronie pracodawcy wynosi 120 zł. Z tego 40 zł idzie do państwa w postaci podatków, a 80 zł do pracownika – tłumaczy w rozmowie z INNPoland.pl Aleksander Łaszek, główny ekonomista Forum Obywatelskiego Rozwoju.


Natomiast dr hab. Michał Mackiewicz, ekonomista z Uniwersytetu Łódzkiego oraz autor bloga zarabianienasniadanie.pl, podkreśla w rozmowie z INNPoland.pl, że znacznie zwiększona pensja minimalna sprawi, że zatrudnianie pracowników na etat będzie w wielu przypadkach po prostu nieopłacalne.

– Wielu pracowników wykonuje ogólne prace administracyjno-biurowe. Wytwarzają oni dla firm pewną wartość, w związku z czym otrzymują za to pieniądze, ale nie są to pracownicy, którzy są w stanie zarobić dla firm 4 tys. zł miesięcznie. A tymczasem, żeby firma dalej zatrudniała pracownika, to musi on zarabiać dla tej firmy przynajmniej tyle, ile wynosi jego pensja – mówi dr hab. Mackiewicz.

Co oznacza wyższa pensja minimalna?
Tłumacząc w wywiadzie dla PAP deklarację podwyższenia pensji minimalnej, premier Mateusz Morawiecki przekonywał, że rząd pragnie „zakończyć rozdział w najnowszej historii Polski pt. kraj niskich pensji i taniej siły roboczej”. Tymczasem deklaracje to jedno – ale ekonomiści praktycznie jednogłośnie oceniają, że podwyżka ta najbardziej uderzy właśnie w tych, którym miała pomóc.

– Nie jest to dobra wiadomość przede wszystkim dla tych, którzy nie mają szczególnych kwalifikacji i nie mają żadnego sposobu, żeby te kwalifikacje nabyć. Czyli najgorzej na tym wyjdą osoby 50+, osoby bez kwalifikacji, osoby nie mające możliwości dokształcenia się oraz te, które nie są w stanie elastycznie się czegoś nauczyć. Niejako z automatu zyskają natomiast inni – przede wszystkim informatycy, specjaliści od automatyzacji – stwierdza dr hab. Mackiewicz.

Aleksander Łaszek z kolei zwraca uwagę na to, że podwyżka różnie zadziała w różnych regionach kraju i na różne firmy. – Największym problemem będzie dla firm najmniejszych oraz tych z Polski wschodniej, gdzie pracownicy są mniej produktywni. A jeżeli są mniej produktywni, to oznacza, że mogą w ciągu miesiąca nie być w stanie wypracować swojej pensji - co z kolei doprowadzi do zwolnień lub wymusi podwyżki cen – przewiduje.

Państwo podwyższa koszty samemu sobie
Interesującą rzecz zauważają z kolei eksperci z Konfederacji Lewiatan. Nie jest bowiem odkryciem, że wynagrodzenia wielu pracowników budżetówki oscylują w okolicach najniższej możliwej stawki.

– Trudno też nie zauważyć, że skokowy wzrost płacy minimalnej dołoży znaczących zobowiązań państwu jako pracodawcy lub zleceniodawcy w zamówieniach publicznych (a więc ostatecznie nam) – stwierdza w swojej analizie Konfederacja Lewiatan.

Reszta pracodawców bowiem – jeśli w ogóle nie zdecyduje się na rezygnację z najmniej opłacalnych pracowników na rzecz automatyzacji wykonywanych przez nich zadań – zmusi te osoby do przejścia na śmieciówki lub samodzielną działalność.

– Rozwarstwienie rynku pracy będzie tym bardziej dotkliwe, że odbędzie się w dobie spowolnienia, antagonizując pracujących i bezrobotnych – ostrzega Konfederacja Lewiatan.

Czy inflacja przyspieszy?
Podliczenia konsekwencji finansowych gwałtownego wzrostu płacy minimalnej podjął się prof. Stanisław Gomułka, główny ekonomista BCC. Jak podkreśla w obszernej analizie, spełnienie zapowiedzi PiS oznaczałoby, że polska płaca minimalna rosłaby w tempie 12 proc. rocznie, czyli znacznie szybciej od płacy średniej (w tym roku jej wzrost wyniósł 7 proc.).

Jeśli inne pensje rosłyby w tym samym tempie, co płaca minimalna, ich wzajemna relacja pozostawałaby na obecnym poziomie: oznacza to, że pensja minimalna stanowiłaby ok. 50 proc. średniej.

– Główną konsekwencją byłby wzrost stopy inflacji z obecnego poziomu blisko 3 proc. do około 9 proc. – ostrzega prof. Gomułka.

Ekonomista rozpatruje jednak również inny wariant, w którym płaca średnia wciąż rosłaby w tempie 7 proc., zaś wydajność pracy - 3,5 proc.. – W tym przypadku inflacja cen konsumpcyjnych (CPI), która na dłuższą metę musi wynosić tyle ile wynosi różnica między tempem wzrostu płac a tempem wzrostu wydajności pracy, pozostanie na poziomie zbliżonym do obecnego, tj. w pobliżu 3 proc. – tłumaczy.

W tym wypadku jednak zachwiałaby się równowaga pomiędzy płacą minimalną i średnią: w 2023 r. ta pierwsza stanowiłaby aż 57,5 proc. drugiej.

– Jeśli zatrudnienie miałoby pozostać bez zmian, koszt podwyżki płacy dla przedsiębiorstw wyniósłby około 32 mld zł – wylicza prof. Gomułka. – Reakcją przedsiębiorstw byłoby jednak zmniejszenie zatrudnienia osób z niskimi kwalifikacjami, czyli wzrost bezrobocia w tej grupie osób, oraz silniejszy wzrost cen produktów i usług tych przedsiębiorstw, na pokrycie zwiększonych kosztów – dodaje.

Według ekonomisty BCC najprawdopodobniej będziemy mieli okazję doświadczyć kombinacji obydwu wariantów, z dominacją wariantu drugiego.