Minus 700 złotych na każdego warszawiaka. PiS wyjmuje 1,5 mld złotych z kasy stolicy

Konrad Bagiński
Tylko przez zmniejszenie PIT z 18 do 17 proc. oraz zerowa stawka dla osób poniżej 26 roku życia oznaczają pół miliarda mniej w budżecie Warszawy. Kolejne – prawie miliard. Już dziś miasto musi dopłacać do rządowych reform, bo nie dostaje na nie pieniędzy.
Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy alarmuje, że władze centralne drenują budżet miasta Fot. Maciek Jaźwiecki / Agencja Gazeta
Zawieszone inwestycje, rozjeżdżające się budżety dzielnic i coraz więcej wydatków wskutek działań rządu – tak wygląda sytuacja Warszawy, pisze Michał Wojtczuk w Gazecie Wyborczej.

– Jedyny program, jaki rząd PiS wprowadził dla Warszawy, to 700 minus. Bo w przyszłym roku dochody naszego miasta spadną o 700 zł w przeliczeniu na mieszkańca – oblicza cytowany przez gazetę burmistrz Ursynowa Robert Kempa (PO).

Na samym Ursynowie będzie brakowało 85 milionów złotych – alarmują radni tej dzielnicy. Na Pradze dziura w budżecie wynosi 47 milionów. Dzielnice muszą drastycznie ciąć wydatki, bo przez działania rządu stają się coraz biedniejsze.


Przykład? Rząd uchwalił podwyżki dla nauczycieli, ale nie przekazuje stołecznemu ratuszowi pieniędzy na ich pokrycie. Koszty oświaty w Warszawie to ok. 4,5 miliarda złotych, zaś subwencja oświatowa pokrywa niecałe 2 miliardy. Resztę dokładają mieszkańcy w formie podatków. Aha – w przyszłym roku koszty oświaty wzrosną o 400 milionów złotych.

Polskie jednostki samorządu terytorialnego są w coraz gorszej sytuacji finansowej. Alarmowały o tym podczas posiedzenia Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu Terytorialnego. Obciążenia finansowe – dotyczące m.in. oświaty, służby zdrowia i lokalnych usług publicznych – powodują, że kilkuset gminom grozi stagnacja, a nawet bankructwo – twierdzą samorządowcy.

Przedstawiciele gmin zwracają uwagę na to, że dramatycznie wzrosły koszty ich funkcjonowania. I nie mówią o jakichś ekstrawagancjach, ale kosztach stałych. Dopłacają przecież do systemu edukacji i innych zadań nakładanych na nie przez rząd. Jednocześnie coraz więcej muszą płacić za pracę ludzi, energię, usługi itp.

Jak pisaliśmy w INNPoland.pl, na początku tego roku zbankrutowała gmina Ostrowice. Kilkadziesiąt innych jest tym zagrożonych. Łączne zadłużenie polskich samorządów to aż 74 miliardy złotych. Ministerstwo Finansów alarmuje, że ich władze coraz częściej zadłużają się w parabankach. To zaś – jak pokazuje przykład Ostrowic – najprostsza droga do bankructwa.

Wiele samorządów jest biednych jak mysz kościelna. Tylko dwa zadania własne (oświata i pomoc społeczna) pożerają 80 proc. ich dochodów. Obecnie subwencja szkolna pokrywa jedynie 60 proc. kosztów działania szkół, resztę musi wygospodarować samorząd. A na dramatyczne pogorszenie płynności finansowej gminy może wpłynąć nawet podwyżka cen prądu albo – jak ostatnio – konieczność zainwestowania większych pieniędzy w szkoły po reformie minister Anny Zalewskiej.

Olsztyński ratusz wyliczył, że nawet państwowe dotacje na zadania związane z wydawaniem dowodów osobistych czy obsługą geodezyjną, nie pokrywają wydatków miasta. Od 2013 roku ratusz dostał na ten cel o 8,7 mln zł za mało. W 2012 roku dotacja na oświatę pokrywała prawie 71 proc. wydatków na edukację. W zeszłym – nieco ponad 61 proc., w obecnym będzie jeszcze gorzej.

Prezydent tego miasta, Piotr Grzymowicz zwrócił uwagę na to, że może być to przemyślana strategia PiS, która ma doprowadzić do osłabienia samorządów. Bo jeśli problemy finansowe będą duże, może się to skończyć koniecznością wprowadzenia w zadłużonych gminach zarządów komisarycznych. A nieświadomi wyborcy za problemy finansowe i cięte wydatki winić będą nie rząd, tylko prezydentów i burmistrzów miast czy wójtów. Władze Olsztyna rozważają oddanie sprawy przeciw rządowi do sądu.