Prezes spółdzielni jak król folwarku. Są tacy, którzy zarabiają 60-70 tys. miesięcznie

Konrad Bagiński
Bycie prezesem spółdzielni mieszkaniowej to często bardzo opłacalne zajęcie. Są i tacy, którzy zarabiają jak prezesi wielkich korporacji. Na przykład prezes spółdzielni w Olsztynie dostaje za swoją pracę nawet ok. 60 tysięcy złotych co miesiąc. Nie wiadomo, ile dokładnie, bo spółdzielnie bronią tych informacji jak niepodległości.
Po latach od nakręcenia serialu "Alternatywy 4" w polskich spółdzielniach mieszkaniowych zmieniło się niewiele. Foto: kadr z serialu "Alternatywy 4"
O zarobkach prezesa spółdzielni mieszkaniowej Pojezierze w Olsztynie od dawna krążą legendy. Wiadomo, że na wynagrodzenie trzyosobowego zarządu spółdzielnia wydaje 140 tysięcy złotych miesięcznie – tak pisze dziennik Fakt. Spółdzielnia jest spora – pod jej zarządem jest 11 tysięcy mieszkań, w których żyje 33 tysiące ludzi. Dziennik podaje, że prezes zarabia 60 tysięcy miesięcznie, jego zastępcy po 40 tysięcy.

Zdaniem bezpartyjnej senator Lidii Staroń, mocno zaangażowanej w sprawy spółdzielcze, pensja z Olsztyna bynajmniej nie jest rekordowa.

– W jednej z warszawskich spółdzielni prezes pobiera aż 68 tys. zł – mówi money.pl Staroń.


Co więcej, wysokość zarobków prezesów jest pilnie strzeżoną tajemnicą. Dziennikarze zadzwonili do kilku spółdzielni i poprosili o podanie wysokości zarobków zarządu. Wszędzie spotkali się z odmową. Co ciekawe – pensje zarządu powinny być teoretycznie jawne, przynajmniej dla członków spółdzielni. Tak jednak nie jest, wiele spółdzielni odmawia ich podania nawet wbrew wyrokom sądów. Niepodawanie tych danych nie wiąże się jednak z sankcjami karnymi, więc uchodzi im to płazem.

Folwark zarządów
Samowola prezesów, nieodpowiadanie na wnioski, obciążanie lokatorów opłatami, z którymi nie zgadza się większość spółdzielców, wykorzystywanie środków finansowych do własnych celów – to skrótowa lista zarzutów wobec zarządów spółdzielni mieszkaniowych, które latami rozpalały wspólnoty mieszkaniowe w Polsce.

Na warszawskim Bródnie walne zgromadzenie członków zorganizowano w budynku odległym o prawie 10 km od osiedli, w których mieszkają ludzie – co część potencjalnych uczestników zniechęciło. Bywa że od osób niezainteresowanych uczestniczeniem zbiera się oświadczenia o możliwości udziału „pełnomocnika” – więc na zebraniach pojawiają się pracownicy administracji spółdzielni lub Ukraińcy głosujący pod dyktando władz spółdzielni.

To przykłady skrajne, ale nieprawidłowości są powszechne. Uchwały niezgodne z ustawą, brak ograniczeń dotyczących pobieranych od członków opłat, opłaty zniesione ustawą zastąpiły z dnia na dzień składki na „klub seniora”, „kółka plastyczne”, „działalność kulturalną”, „koło sympatyków polowań”. Na to nakładają się błędy legislacyjne w nowelizacji. Spory trafiają do sądu – a to jest tylko na rękę władzom spółdzielni, gdyż postępowania wleką się latami, tymczasem realnie nic nie można zmienić.

Lidia Staroń przekonuje, że w ogóle zasady, na jakich działają spółdzielnie, powinny się zmienić. Pomysłem senator jest, aby wybory zarządu i członków rady nadzorczej spółdzielni odbywały się w sposób tajny, bezpośredni i były wyznaczane w dniach wolnych od pracy, czyli tak jak w wyborach powszechnych. - Jak wyglądają dzisiaj wybory w spółdzielni to wiemy, decyzje zapadają na przykład o 3 w nocy - mówiła senator.

Staroń zapewnia, że ma już projekt ustawy, który będzie to wszystko regulował, w tym jawność zarobków prezesów.

– Wszystko jest już gotowe. Czekamy tylko na początek nowej kadencji – mówi money.pl senator.