Bank potrafi być hojny, gdy nie chce cię jako klienta. Anuluje nawet dług z karty kredytowej

Konrad Bagiński
Zdarza się, że bank nie chce, byś dalej miał w nim konto, kartę kredytową i inne produkty. Co wtedy? Na ogół bankowcy po prostu namawiają ludzi do zmiany banku, choć niedawno błagali, byś założył u nich konto. Ale są i tacy, którzy dają prawie złote góry, byś się przeprowadził do konkurencji.
Co da ci bank, byś od niego odszedł? Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta
To prawdopodobnie jedyny bank na świecie, któremu po prostu nie chciało się ściągać zadłużenia klientów. W takim przypadku większość finansistów sprzedaje dłużnika firmie windykacyjnej i zamyka sprawę. Jednak JP Morgan Chase nie chciał się nawet w to bawić i po prostu zamknął konta kart kredytowych swoich klientów, anulując im zadłużenie.

Być może nie bez znaczenia jest fakt, że ta sytuacja zdarzyła się w Kanadzie, kraju ludzi do bólu uprzejmych i przyjaznych. Ale sam bank jest przecież amerykański, by nie powiedzieć – globalny. W efekcie wszyscy klienci, którzy mieli konta w Chase Bank, kilkanaście tygodni temu pozbyli się zadłużenia w sposób nagły acz przyjemny.


Cytowani przez USA Today oddłużeni Kanadyjczycy wyznają, że nie chodzi o jakieś grosze. Jeden z nich miał zadłużenie w wysokości 4,5 tys. dolarów, inny zaś dodał, że ostatnia rata spłaty karty została cofnięta i z powrotem trafiła na jego konto. Jeszcze inna klientka, 24-letnia studentka wyznała w chwili szczerości: “To trochę tak, jakbym została nagrodzona za swoją nieodpowiedzialność”.

Przypadek JP Morgan Chase jest wyjątkowy w skali światowej, chociaż bank nie ujawnił liczby zamkniętych zadłużeń u swoich – byłych już – klientów.

Czy banki w Polsce też tak robią?
W zasadzie jedynym polskim bankiem, który po długich bojach umarza zobowiązania swoich klientów jest PKO BP. Chodzi o słynną sprawę pożyczki mieszkaniowej o dźwięcznej nazwie Alicja, która ciągnie się jeszcze od lat 90. Był to toksyczny kredyt, który obciążył mnóstwo osób w sposób wręcz dramatyczny. Niektóre sprawy ciągną się do dziś.

Alicja była dość dziwnie skonstruowana. W Polsce panowała wtedy wysoka inflacja, ale było wiadomo, że wkrótce się uspokoi. Bank zaoferował więc kredyt, od którego spłacało się jedynie część odsetek, reszta była dopisywana do kapitału. W efekcie minimalne wymagane raty wcale nie zmniejszały zadłużenia, rosło ono nieustannie. A inflacja potrwała nieco dłużej, wpędzając tysiące klientów w niespłacalny kredyt.

PKO już dawno zaproponował klientom zmianę warunków, ale jeszcze w 2017 z Alicją siłowało się kilkanaście tysięcy osób, dziś prawdopodobnie przynajmniej kilkaset walczy o swoje w sądach. Wiadomo, że przynajmniej części kredytobiorców bank umorzył jakiś procent należności, by umożliwić spłatę i zamknąć sprawę tego toksycznego kredytu.
Czasem bank bez żalu oddaje klienta, o którego wcześniej walczył jak lewFoto: pxhere.com
Z drugiej jednak strony są i takie banki, którym bardzo zależy na tym, by ich klienci nie decydowali się na korzystanie z ich usług. Może to brzmieć absurdalnie, ale dotyczy instytucji, które zamykają część swojej działalności. Wyobraźmy sobie to na przykładzie JP Morgan. Firma musiała uznać, że rynek kart kredytowych w Kanadzie nie przynosi jej spodziewanych zysków i dlatego postanowiła wycofać się z tej działalności. Jej kontynuowanie byłoby zbyt kosztowne, wymaga to przecież wysiłku, sporej liczby pracowników, prawników, menedżerów, papieru i czasu.

Zażądanie od klientów natychmiastowej spłaty pożyczek naraziłoby na szwank reputację banku, niektórzy z pewnością poszliby z tym do sądu. Podobnie byłoby ze sprzedaniem wierzytelności jakiejś firmie windykacyjnej. Anulowanie pożyczek z pewnością odbyło się ze stratą dla banku, ale było proste i skuteczne.

Franki jak zgniłe jajo
Mówi się, że bankowość to działalność na lata, dekady nawet. Ale i u nas nie brakuje banków, które zakończyły działalność, zostały zlikwidowane albo wchłonięte przez większe podmioty. Wszyscy znamy przecież takie nazwy, jak BGŻ, BPH, BZ WBK, Bank Handlowy, Kredyt Bank, Lukas bank, Raiffeisen czy Eurobank. Mają jedną wspólną cechę – już ich nie ma.

– W większości przypadków te podmioty zostały przejęte przez inne banki, razem z klientami i ich produktami oraz zobowiązaniami. Dla klienta z kredytem oznacza to na ogół niewielką zmianę – zmienia się numer rachunku, na który robi się przelew. Zdarza się jednak, że w trakcie fuzji bank przejmujący nie chce mieć jakiejś części banku przejmowanego, bo na przykład udzielanie kredytów hipotecznych nie leży w obszarze jego zainteresowań – mówi w rozmowie z INNPoland.pl Marek Jackowski, analityk finansowy.

Dodaje, że taka sytuacja miała na przykład miejsce przy przejmowaniu "Rafika", czyli Raiffeisen Banku przez francuski BNP Paribas. Z transakcji zostały wyłączone frankowe kredyty hipoteczne – BNP po prostu ich nie chciał.

– Trudno się zresztą dziwić, bo od dawna, jeszcze przed wyrokiem TSUE, było wiadomo, że to kiepski produkt, z którym są same problemy. W efekcie na rynku musi pozostać szczątkowa forma banku, dedykowana w zasadzie tylko i wyłącznie do obsługi kredytów frankowych – opisuje Jackowski.

Przypomina też przypadek Banku DNB. Kilka lat temu część jego klientów detalicznych została przeniesiona do Getin Banku. Ale ok. 11 tysięcy osób wolało zostać w DNB.

– Bankowi było to nie na rękę, bo chciał się skupić na klientach biznesowych. Doszło do tego, że w tym roku płacił swoim klientom nawet tysiąc złotych tylko za to, by odeszli i zrezygnowali z kont, kart i innych produktów banku. Zamierza doprowadzić do tego, że klientów indywidualnych będzie obsługiwać tylko i wyłącznie w zakresie udzielonych już kredytów hipotecznych – mówi Jackowski.

Tegoroczna jesień zdecydowanie nie jest dla banków wesołym okresem. 3 października Trybunał Sprawiedliwości UE wydał orzeczenie w sprawie kredytów frankowych. Orzekł, iż w zawartych w Polsce umowach kredytu indeksowanego do waluty obcej, nieuczciwe warunki umowy dotyczące różnic kursowych nie mogą być zastąpione przepisami ogólnymi polskiego prawa cywilnego.

Już można odnotować pierwsze wygrane osób z kredytami frankowymi, w których wyrok sądu oparty został na orzeczeniu TSUE. O pierwszym pisaliśmy w INNPoland.pl – to warszawskie małżeństwo, które na wygranej sprawie z bankiem zaoszczędziło 100 tys. złotych.