"Każdy nam zazdrościł, że tam pracujemy". Dziś polski Marquard jest w poważnych tarapatach

Jakub Tomaszewski
To smutna historia wydawcy, który szybował wysoko i z hukiem grzmotnął o ziemię. Długi rozłożyły Marquard Media Polska na łopatki, firma ratuje się zamykaniem tytułów. – Takie dinozaury jak ja zarabiały tam niezłe pieniądze i miały umowę o pracę. Kilkanaście lat temu to było miejsce, gdzie chciał pracować każdy z tej branży – wspomina nasz rozmówca, który spędził w wydawnictwie grubo ponad dekadę.
CKM i Playboy to dwa ważne tytuły w portfolio Marquard Media Polska. Grudniowe numery były ostatnimi, które ukażą się na naszym rynku. Fot. Wojciech Olkusnik / Agencja Gazeta
W feralną środę 13. listopada 2019 roku medialne wydawnictwo poinformowało swoich pracowników o zamiarze zamknięcia wszystkich tytułów prasowych ze swojej stajni. Tym samym grudniowe wydania „CKM”, „Cosmopolitan”, „Esquire”, „Harper’s Bazaar”, „Joy” oraz „Playboy” będą ostatnimi w tym kraju. Niedługo potem ruszyło postępowanie sanacyjne - Marquard Media Polska jest ponad 20 mln zł pod kreską.

Wieloletni pracownicy firmy (imiona zmienione) w rozmowie z INNPoland.pl wspominają złoty okres. Kiedyś, w innych dla naszej branży czasach, polski oddział Marquarda to było jedno z najlepszych miejsc, w jakich mógł wylądować dziennikarz. Niestety, z ich słów układa się historia kolosa, pożądanego pracodawcy, który ostatecznie potknął się o własną nogę.


Piotr to jeden z wieloletnich dziennikarzy Marquard Media Polska. Po pytaniu o ten złoty okres na jego twarzy pojawił się nostalgiczny uśmiech, a z ust mimochodem wyrwało mu się: "za*ebiście, każdy zazdrościł".

- To było miejsce, gdzie pracowali najfajniejsi ludzie. Miałem niepowtarzalne szczęście współtworzyć ten klimat wolny od atmosfery mobbingu. W zespołach redaktorskich pełno było ducha współpracy. To nigdy nie była korporacja. Mieliśmy naprawdę silne więzi towarzyskie - opowiada Piotr.

Wielu byłych redaktorów upatruje siewcy tej atmosfery w osobie byłego prezesa spółki - Tomasza Zięby. - To była jego firma. On był wspólnikiem Jürga Marquarda i wielokrotnie odniosłem wrażenie, że traktował ją jako firmę rodzinną. To się przekładało na relacje w zespołach - wspomina Piotr.

Zdaniem byłego redaktora Marquarda, ten klimat długo jeszcze firmie towarzyszył. - Wydawnictwo było takim wesołym statkiem, który sobie płynął przed siebie, podczas gdy inni już w panice zawracali. Jak jest miło i ciepło, to można przysnąć, no i firma chyba przysnęła - mówi nasz rozmówca.

Wytrawny gracz wie, kiedy odejść od stołu
Charyzmatyczny prezes Zięba postanowił z początkiem 2013 roku odejść z wydawnictwa, tak komentując swoją decyzję: "Po 20 latach intensywnej pracy w branży medialnej - w tym ponad 10 lat w MMP - nadszedł czas na trochę więcej relaksu. Zamierzam spędzać więcej czasu w rodzinnym Sopocie i bardziej poświęcić się realizacji prywatnych planów".

Podobnego zdania jest inny były pracownik Marquard, zapytany o powody tamtej zmiany u steru. - Moim zdaniem głównie chodziło o życie prywatne. Prezes chciał osiąść i cieszyć się Trójmiastem. Poza tym, każdy dobry gracz wie, kiedy odejść od stołu. I on właśnie „zcashował” się i odszedł. Jak się później okazało, w dobrym momencie - wspomina nasz rozmówca.

Nie ma na pensje, jest na nowe biuro
Droga, która doprowadziła polskiego Marquarda do obecnego miejsca, była długa i wyboista. Do tego część decyzji wydawnictwa byłaby może sensowna, gdyby nie zapadała kilka lat za późno. Rynek nieustannie i radykalnie ewoluował.

- W miarę upartego obstawania przy tytułach drukowanych i powolnego osuwania się, firma nie zmieniła nam formy współpracy. Zamiast tego zabrała się za nasze pensje. Nie dość, ze powoli zjadała je inflacja, to jeszcze wszystkim obcięto 10 proc. Komunikat podawał, że ostrza nie unikną nawet zarządzających – mówi Marek, były pracownik Marquard.

- Obietnice wyrównania tych cięć w większości przypadków pozostawały jedynie obietnicami. Na górze decyzje personalne w miarę pogarszania się sytuacji finansowej spółki zaczęto podejmować w oparciu o Excela. Zaczęły się zwolnienia – relacjonuje Marek.

Niedługo po obniżeniu pensji pojawił się nowy komunikat – remontujemy biuro na Wilczej. - Jakież było nasze zdziwienie, gdy niebawem weszła ekipa remontowa i na bogato zabrała się za odnawianie redakcji w kamienicy - kwituje Marek.

Kolejny prezes nie zagrzał długo miejsca - został odprawiony niedługo po decyzji o przeprowadzce do drogiego biurowca w prestiżowej dzielnicy i kilka miesięcy po remoncie na Wilczej.

Jak to się stało?
W rozmowie z innym wieloletnim pracownikiem Marquard Polska zastanawialiśmy się nad przyczynami powolnego zapadania się w otchłań finansową. To tym bardziej niezrozumiałe, jeśli spojrzeć na ciekawe tytuły w portfolio wydawnictwa, które w innych częściach świata całkiem dobrze sobie radzą.

Zdaniem naszego rozmówcy to między innymi zaniedbania menedżerskie doprowadziły firmę do tego miejsca. Jakby tego było mało, dołączyły do nich błędy strategiczne. Osobom decyzyjnym w wydawnictwie długie lata towarzyszyło poczucie hibernacji, a nawet pewnego rodzaju stan przyzwyczajenia do tego drukowanego status quo.

- Podstawa działalności firmy, tak zwany „print”, okazała się jego piętą achillesową. Już od kilku lat nie mamy dobrych czasów dla prasy drukowanej. Ta nieumiejętność poruszania się z duchem czasu i przekonanie, że rynek się nie zmienia, nie pomagają w dywersyfikacji. W wydawnictwie przespano kilka naprawdę ważnych lat - dodaje Weronika, była pracowniczka Marquard.

Koniec snu zimowego
Gdy wydawnictwo zaczęło się budzić, nadganiało stracony okres chaotycznymi, nieprzemyślanymi decyzjami. Wchodzimy w to, robimy to, tylko bez pomysłu.

- Zmiany przyszły za późno. Internet był już „rozdziobany”. Ktoś u góry wpadł na pomysł, żeby może wejść w temat motoryzacji. Bo się klika, bo jest fajna. Z tym, że ta działka w mediach była już wtedy naprawdę dobrze zagospodarowana. Do tego mieliśmy to robić po godzinach, jako zajęcie dodatkowe - opowiada Kamil, kolejny wieloletni pracownik.

- W ten sposób dorzucono nam obowiązków, natomiast wokół pieniędzy na to panowała niezręczna cisza. Skończyło się na tym, że do działki moto pisywali tylko amatorzy tematu, w zamian za możliwość pojeżdżenia sobie wypasionymi furami. Na dłuższą metę to nie mogło się udać - dodaje.

Kolejna przyczyna to szastanie pieniędzmi. Mowa o nietrafionych zakupach tytułów z podobnych segmentów rynku. - Kolejny mało rentowny portal plotkarski, kolejny słabo radzący sobie tytuł dla kobiet - wylicza nasz rozmówca.

Część likwidowanych tytułów drukowanych zniknie z Polski bezpowrotnie, część na bliżej nieokreślony czas. Przynajmniej do momentu znalezienia nowego licencjobiorcy. Co nie jest wcale łatwe ani tanie.

Kto lubi placki z dyni
Jak mówi w rozmowie z INNPoland.pl Prof. Barbara Giza - medioznawca z SWPS - mamy do czynienia z pewnymi tendencjami na rynku wydawniczym. Tytułom prasowym coraz trudniej funkcjonować. Reklamodawcy nie chcą płacić za mało sprecyzowanego odbiorcę, a właśnie taki niedookreślony pod kątem targetu reklamy jest czytelnik prasy.

- Sprzedawcy reklam wolą wydać swoje pieniądze w internecie, gdzie mamy szereg narzędzi do precyzyjnego targetowania. Jeśli chcemy dotrzeć z reklamą do matek dwójki dzieci, które mają psa, noszą czerwone szpilki i lubią placki z dyni, to internet daje nam takie narzędzia - dodaje prof. Giza.

- Media w sieci biją na głowę prasę i telewizję pod względem targetowania behawioralnego i deklaratywnego odbiorców treści, a tym samym reklam. Dla podmiotu, który chce sprzedać reklamę, to są informacje właściwie bezcenne. Dlatego internet wypiera media drukowane - wyjaśnia ekspertka.

Doświadczenie kontra zmiany
Sam Jürg Marquard długo murem stał za firmą i całym sobą wspierał jej linię wydawniczą i właśnie to - zdaniem osoby z kilkuletnim doświadczeniem na pokładzie Marquard Media Polska - stało się jednym z gwoździ do trumny dla wydawnictwa.

Jürg Marquard to doświadczony gracz w świecie mediów. W połowie lat 90. wydawca ze Szwajcarii kupił „Przegląd Sportowy”. W 2002 firma nabyła 100 proc. udziałów Vipress - ówczesnego wydawcy „Playboya” i „Voyage”. Pięć lat później Szwajcarzy przejęli Olivię i Panią Domu.

Marquarda na manowce mogły zwieść doświadczenia z niemieckiego rynku. Tam prasa i wydawnictwa drukowane mają się dobrze. Marquard jest tego najlepszym przykładem. Dodatkowo, tam firma przeorganizowała swoją linię wydawniczą. Zostawiając za sobą lifestyle, postawili na gaming i tytuły dla programistów.

- Jest bardzo duża różnica między rynkiem niemieckim a rynkiem polskim w zakresie przywiązania i lojalności wobec mediów drukowanych, a to ze względu na kulturę i wychowanie oparte na czytaniu. W czasach reformacji religia nakazywała im czytanie Biblii. W Polsce tego nie było. Chociaż to tylko jeden z elementów - wyjaśnia prof. Giza.

- Wielu zachodnich wydawców jest bardzo zdziwionych wchodząc na rynek polski. Nie mogą zrozumieć, jak to możliwe, że polskiego i niemieckiego odbiorcę geograficznie dzieli tylko granica państwa, a w kwestii nawyków czytelniczych to dwa różne światy - dodaje medioznawca z SWPS.

Kto jest kim?
Po przykrych wydarzeniach na sali sądowej z minionego miesiąca, zarząd spółki Marquard Media Polska oddano Bartoszowi Nowickiemu. Rolę sędziego komisarza z kolei Anecie Kaftańskiej. Zgodnie z decyzją sądu firma może wykonywać zarząd nad całością przedsiębiorstwa w zakresie nieprzekraczającym tzw. zwykłego zarządu.

Jak czytamy w komunikacie na Wirtualnych Mediach, zadłużenie wynosi aktualnie około 20,5 mln złotych. 17 mln zł ma zostać zredukowane całkowicie lub wymienione na udziały, natomiast pozostała kwota, będzie negocjowana z wierzycielami.