Fryzjerzy i kosmetyczki zepchnięci do podziemia. "Ja się wirusa i rządu nie boję"
Przedsiębiorcy z sektora usługowego, którym przez pandemię zakazano normalnej działalności, w akcie desperacji schodzą do podziemia. Usługi świadczą tylko zaufanym klientom, a płatność przyjmują gotówką.
– Wystąpiłam do ZUS o anulowanie składek na trzy miesiące. Wystąpię też o postojowe dla pracowników, ale ja sama nie łapię się na żadną pomoc, bo w marcu przekroczyłam kryterium przychodu. Co z tego, że nic nie zarobiłam, bo koszty były takie same jak przychody. Rząd ogłosił, że ważny jest przychód i już – mówi "Rz" fizjoterapeutka z Trójmiasta.
Postawiona przed wizją bankructwa i wobec niejasnej pomocy, wraz z chętnymi pracownikami kontynuuje działalność. – Ja się wirusa i rządu nie boję. Jak ktoś chce przyjść, to go przyjmiemy – deklaruje.
Mali przedsiębiorcy w potrzasku
Trudno się dziwić temu, że postawieni pod ścianą ludzie chwytają się różnych sposobów na przetrwanie. O dramacie niewielkich przedsiębiorców – logopedów, fotografów, masażystów, psychologów – którzy z powodu koronawirusa z dnia na dzień stracili swoje dochody pisała w INNPoland.pl jeszcze w marcu Izabela Wojtaś.A to właśnie na działalność branży usługowej najbardziej wpłynęły na rządowe ograniczenia. Jak wynika z analizy ekspertów BNF.pl od początku roku już 100 tys. mikrofirm zawiesiło działalność. W marcu wraz z rozwojem pandemii Covid-19 na zawieszenie działalności zdecydowało się prawie 36 tys. przedsiębiorców indywidualnych. W pierwszych siedmiu dniach kwietnia liczba nowych zawieszeń w tej grupie firm przekroczyła już 22 tys.
Choć te liczby wielu z nas mogą mówić niewiele, to już odniesienie ich do wcześniejszych okresów pokazuje, o jakiej skali kryzysu mówimy. Jak wynika z danych CEIDG, w pierwszym dniu lutego i marca, a więc jeszcze przed wybuchem epidemii koronawirusa w Polsce, zawieszono 8-10 tys. firm, zaś tylko 1 kwietnia liczba ta wzrosła do niemal 20 tys. Skok jest wiec ogromny.