Wszędzie zwalniają, ale tutaj jest odwrotnie. Chętni do pracy szturmują dyskonty

Katarzyna Florencka
Jeszcze do niedawna sieci handlowe miały problemy ze skompletowaniem załogi. Te czasy odeszły jednak w niepamięć wraz z wybuchem pandemii koronawirusa. Teraz na jedno ogłoszenie odpowiadają dziesiątki osób.
W sytuacji, w której w innych branżach raczej się zwalnia niż zatrudnia, do pracy w dyskontach takich jak Biedronka ustawiają się kolejki chętnych. Fot. Krzysztof Ćwik / Agencja Gazeta
Jak mówią serwisowi money.pl kierownicy sklepów, w tym momencie na jedno ogłoszenie o naborze do pracy odpowiadają dziesiątki chętnych.

– Nic dziwnego. Gdy wszyscy zwalniają, my zatrudniamy. Często na umowę o pracę, ciągle można liczyć na benefity – wylicza jeden z rozmówców portalu.

Pracowników w tym momencie poszukują praktycznie wszystkie sieci handlowe. Co ciekawe, niewiele z ogłoszeń dotyczy zazwyczaj kojarzonej z marketami pracy "na kasie". Zazwyczaj w tym momencie chodzi o osoby do wykładania towaru. Duże zapotrzebowanie na pracowników w ostatnim czasie wiąże się też z wydłużonymi godzinami otwarcia sklepów.

Pensje w sklepach

Choć w tym momencie głośno jest przede wszystkim o bonusach, jakie sieci handlowe oferują swoim pracownikom za gotowość do pracy podczas epidemii, to już przed koronawirusem wiele z nich oferowało nie najgorsze warunki.


Przykładowo, w Lidlu nowo zatrudnieni pracownicy mają zarabiać od 3,4 tys. zł brutto do 4,1 tys. zł, a po roku będą otrzymywali podwyżki.

Jak duże? W tym wypadku pensja będzie się wahała w granicach od 3,5 tys. zł brutto do 4,4 tys. zł brutto. Na pensję w wysokości 3,7 tys. zł do 4,6 tys. zł będą mogli liczyć pracownicy z dłuższym stażem.