Ceny jabłek siegają absurdalnych poziomów. Wiemy, dlaczego jest tak drogo

Grzegorz Koper
Tegoroczne ceny jabłek mogą przebić nawet ubiegłoroczną drożyznę. Mało tego - Polska jako jedyne jabłkowe imperium w UE ma najwyższe ceny tych owoców w całej wspólnocie. Sprawdziliśmy, jakie są przyczyny tej sytuacji. Okazuje się, że sadownicy nie mają łatwego życia, a na horyzoncie nie widać rozwiązań.
Polska jest największym europejskim imperium jabłkowym i w jakiś sposób mamy najwyższe ceny tych owoców Fot. Unsplash
Prawie rok temu pisaliśmy, że cena jabłek jest horrendalnie wysoka. W tym sezonie sytuacja może być jeszcze bardziej niepokojąca. Serwis agencyjny MondayNews donosi, że w ostatnich trzech miesiącach ceny owoców są o średnio o ponad 21 proc. wyższe od stawek z analogicznego okresu zeszłego roku. Szczególnie dotyczy to jabłek, które zdrożały o 130 proc., przebijając pułap 6 zł za kilogram.

Polska jest znana jako jabłkowa potęga. Jesteśmy trzecim, po USA i Chinach, producentem tych owoców na świecie i pierwszym w Europie. "Rzeczpospolita" zauważa, że ceny jabłek biją historyczne rekordy i w tej chwili są najwyższe w całej Unii Europejskiej. Jak to możliwe, że mieszkańcy kraju będącego liderem muszą płacić krocie za kilogram tych owoców?

Piętrzą się problemy sadowników

Sadownicy rzadko wiodą spokojne życie. Jak mało kto są zależni od pogody, a ta potrafi płatać figle. Problemów jest wiele. Wiosenne przymrozki wykańczają kwiaty i liście, susza czyni owoce małymi, a z kolei zbyt duże opady doprowadzają do rozwoju różnych chorób. Plagą też są gradobicia, które mechanicznie uszkadzają drzewka. Producenci owoców zaopatrują się w specjalnie sitaki przeciwgradowe czy działa rozganiające chmury.
Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta
Magda - sadowniczka spod Grójca - wyjaśnia, że na dzisiejsze ceny jabłek ma wpływ ubiegłoroczna pogoda. Przez pierwsze pół roku w sklepach dominowały jabłka zebrane poprzedniej jesieni. Dziś stopniowo pojawiają się tegoroczne, wcześniejsze odmiany. W 2019 r. i teraz jest nieurodzaj z powodu pogody.


– Jabłek było mniej, a te które zebraliśmy były często gorszej jakości. Nadawały się tylko do użycia przemysłowego – mówi Magda.

W jej odczuciu pandemia koronawirusa nie odcisnęła, jak na razie, poważnego piętna na branży. Ominęły ją problemy z dostępem do pracowników ze Wschodu. Jabłka zbiera się głównie w drugiej połowie roku, więc wydarzenia z I i II kwartału roku nie były dla większości hodowców jabłek kłopotem. Zresztą w tym roku drzewka słabiej obradzają, to i rąk do pracy potrzeba mniej.

Tarcia występują też na linii sadownik-pośrednicy-odbiorca. Pośrednicy skupują jabłka od sadowników i sprzedają je sieciom handlowym. UOKiK w informacji z kwietnia 2019 r., przedstawiał, że zysk pośredników oscylował między 10 a 77 proc., sklepy otrzymywały od 9 do 27 proc.

– W najgorszym przypadku sadownik zarobił zaledwie 14 proc. końcowej ceny jabłek. Zakładając, że kilogram owoców kosztował 2 zł oznacza to, że mogło się zdarzyć, że rolnik zarobił zaledwie 28 groszy, mimo ponoszonych ryzyk i ogromnego nakładu pracy – czytamy w informacji.

Nowy narodowy "czempion" na ratunek?

Alternatywę zdaje się proponować wiceminister aktywów państwowych Artur Soboń. Zapowiadał on utworzenie Narodowego Holdingu Spożywczego. Ma to być konglomerat spółek z sektora rolno-spożywczego. Wprost Biznes podaje, że nowy podmiot obejmowałby producentów i przetwórców żywności. Wbrew poprzednim przypuszczeniom, w projektowanym holdingu nie będzie miejsca na sieć sklepów. Choć z enigmatycznych zapowiedzi rządu nie wynika to bezpośrednio, to niektórzy sadownicy spodziewają się, że holding zmieni też ich sytuację gospodarczą.

Z kolei nasza rozmówczyni komentuje, że dopóki władza nie porozumie się z Rosją w sprawie zniesienia embarga na nasze owoce albo nie znajdzie odbiorcy podobnych rozmiarów, co wschodni sąsiad, to jakiekolwiek działania niewiele pomogą producentom jabłek.

– Rynek jest za mało chłonny. Sadownicy pozbywają się całych areałów drzewek, bo te przestały być inwestycją z wartościowym zwrotem – dodaje.