Minister zdradził, skąd słabość estońskiego CIT-u. Okazuje się, że to tylko "pilotaż"

Katarzyna Florencka
Polska wersja tzw. estońskiego CIT-u spotkała się z ostrą krytyką ekspertów – z mechanizmu, który miał pobudzić innowacyjność polskiej gospodarki, skorzysta tylko garstka przedsiębiorców. Minister finansów Tadeusz Kościński broni jednak nowego rozwiązania. Jak tłumaczy, znany nam w tym momencie projekt to "cały czas pilotaż".
Minister finansów Tadeusz Kościński nie wyklucza rozszerzenia estońskiego CIT-u. Fot. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Estoński CIT to przesunięcie opodatkowania na moment realizacji zysku. W Polsce miało z niego skorzystać ok. 200 tys. firm. Ale okazało się, że wyśrubowany warunek zatrudniania trzech pracowników spełnia jedynie nieco ponad 34 tys. z nich. Wykluczonych jest więc z niego wiele małych firm, w tym innowacyjnych startupów.

Jak tłumaczył Kościński podczas III Forum Wizja Rozwoju w Gdyni, estoński CIT, który będzie obowiązywał w Polsce od przyszłego roku, na razie ma charakter pilotażowy.

– Chcemy na początku nauczyć się, jak to będzie działało w naszej gospodarce, ale wcale nie wykluczamy, że te różne parametry będą rozluźniane, żeby coraz więcej firm mogło wejść w ten system, nawet te duże firmy. To jest cały czas pilotaż, cały czas rozmawiamy – zapewnił minister finansów, cytowany przez serwis money.pl.

CIT "estoński" tylko z nazwy

Jak niedawno pisaliśmy, eksperci Pracodawców RP ocenili, że projekt wprowadzający estoński CIT zawierał zbyt wiele warunków i ograniczeń. "Z tego powodu jest on estoński tylko z nazwy" – stwierdzili.


Organizacja ostrzegała, że "im więcej wyłączeń znajdzie się w ostatecznym brzmieniu przepisów, tym mniejszy wpływ tego instrumentu na wzrost inwestycji", a wielu podatników może być zniechęconych do przejścia na nowy tryb. Na razie wiele wskazuje na to, że mieli rację.