To droga donikąd. Limity CO2 w EU nie naprawią środowiska, tylko zniszczą motoryzację
Żyjemy w czasach, w których młodzież przestaje interesować się motoryzacją, a ekolodzy przekonują, że jedzenie jarmużu jest lepsze niż jazda benzynowym V8. Swoją dużą cegiełkę dokłada Unia Europejska, która wraz ze swoim wyśrubowanymi normami CO2 pędzi bez trzymanki w stronę zmierzchu transportu spalinowego.
Bardzo czarne chmury
Z roku na rok UE wymaga spełnienia coraz bardziej absurdalnych limitów emisji CO2, które są liczone jako średnia dla całego koncernu. W tej kwestii przepisy EU należą do jednych z najbardziej rygorystycznych na świecie.Nie przesadzoną będzie więc opinia, że regulacje związane z emisją CO2 mogą być gwoździem do trumny dla aut spalinowych na Starym Kontynencie. Już spieszę z wyjaśnieniami, dlaczego.
Dzisiaj większość "osobówek" ma małe wyśrubowane silniczki, które posiadają jedną, a czasem nawet cztery turbosprężarki. Efekt? Żywotność takich jednostek pozostawia wiele do życzenia.
W jeszcze gorszej sytuacji są właściciele nowych aut z silnikami Diesla, które wymagają wodnego roztworu mocznika (AdBlue). Czyli zapomniałeś dolać - nie pojedziesz dalej.
Unii Europejskiej powinni dziękować wszyscy wrogowie sportowych aut z głośnymi wydechami. Wprowadzone niemal większości filtry GPF dla aut benzynowych skutecznie kastrują wydechowy koncert, nie mówiąc o mocy, która też spada.
Oczywiście, nie w Polsce. Bo, jak wiemy, Polak potrafi. Korekta liczników to nasza specjalność, a temat z wycinaniem filtrów DPF jest nam bardzo dobrze znany. Pozbycie GPF-u z "benzyniaka" nie będzie więc problemem. W efekcie, zamiast poprawić jakość polskiego powietrza, szerzy się krętactwo i cwaniactwo.
Tak, drodzy państwo, wygląda motoryzacja jutra, a podziękować za nią możemy Unii Europejskiej.
Róbmy to z głową
Filtry i inne wymysły, które mają ratować roztapiające się lodowce, mogą przynieść wręcz odwrotny efekt. Nikt bowiem nie pomyślał na dłuższą metę, że samochody z krótką datą przydatności i częściami sprawiającymi, że świat będzie zielony, będą generować więcej odpadów.Wiele z nich, nie zapominajmy, posiada stosunkowo niebezpieczne dla środowiska pierwiastki, jak chociażby lit pochodzący z akumulatorów. Tymczasem elektryfikacja jest coraz bardziej w modzie.
Ale też wynika z potrzeby i wprowadzanych regulacji. To nie przypadek, że wszyscy producenci nagle "obudzili się" z marzeniem jazdy "na prądzie". Pojazdy hybrydowe, szczególnie typu plug-in hybrid oraz w pełni elektryczne, są w stanie w znaczny sposób obniżyć średnią emisji CO2 dla całego koncernu.
Co więcej, normy emisji spalin spowodowały, że produkuje się samochody wypadające dobrze w laboratoriach i na papierze. W codziennym życiu wiele z tych pseudo-ekologicznych pojazdów spala więcej paliwa niż samochody wyposażone w stare jednostki.
Widać to zwłaszcza, kiedy małe "silniczki" upychane są do dużych samochodów jak np. Volvo XC90. Większe zużycie paliwa to też większe zużycie CO2, ale dane na papierze się zgadzają. UE jest zadowolone, środowisko już niekoniecznie.
Będzie drożej
Producenci samochodów łapią się za głowy, bo już nie wiedzą jak sprostać coraz bardziej wyśrubowanym wymaganiom. Na ich szczęście kary koncernów za zbyt wysoką emisję CO2 zapłacimy my, klienci i nabywcy nowych samochodów. W szczególności tyczy się to aut sportowych z większymi "pojemnościami", a one stanowią promil wśród sprzedaży europejskiej.Obecnie dialog jest jednostronny, a UE przekonuje wszystkich wokół, że samochody o konwencjonalnym napędzie są złe. Ale może udałoby się znaleźć kompromis?
Szanse na to zaprzepaszcza jednak wszechobecny i promowany przez duże marki konsumpcjonizm. Koniec końców bierzemy auto w leasing 2-3 lata i sumie nie interesuje nas co się z nim stanie.
Pomyślmy w takim razie, czy nie warto skupić się na bardziej ekologicznym paliwie, jak znany i lubiany w Polsce gaz LPG, którego spalanie generuje zdecydowanie mniejsze zanieczyszczenia? Lub mocno postawić na rozwój ekologicznej elektromobilności wodorowej, zamiast czołobitnie oddawać hołd elektrykom?